Zgryźliwość kojarzy mi się z radością, która źle skończyła.

ma zaburzenie bardzo częste u córek alkoholików, jak również dzieci chorobliwych żarłoków. Nie zdawała sobie sprawy, iż podobnie jak matka cierpi na alergię-uzależnienie od pewnych pokarmów, zwłasz­cza rafinowanych węglowodanów, co niemal dokładnie odpowiada alergii-uzależnieniu ojca od alkoholu. Żadne z nich nie mogło przyjąć choćby małej dawki swego narkotyku, nie odczuwając natychmiast chęci na więcej, więcej, więcej. Podobnie jak stosunek ojca do alkoholu, stosunek Brendy do jedzenia, przede wszystkim do ciastek i słodyczy, sprowadzał się do długiej, niezmordowanej walki, by zapanować nad substancją, która tymczasem zapanowała nad Brendą.

Całymi latami Brendą wymuszała wymioty — po tym, jak to „wymyśliła" na uniwersytecie. Narastało jej wyobcowanie i skrytość, czego przyczyny należy szukać zarówno w chorobie, jak i w układach rodzinnych. Rodzina Brendy nie chciała słyszeć nic, na co by nie można odpowiedzieć: „Jak to miło, kochanie". Nie było miejsca na ból, strach, samotność, szczerość, miejsca na prawdę o Brendzie i jej życiu. Ponieważ rodzice nieustannie omijali prawdę, zakładali, że córka postąpi tak samo, nie przyjdzie jej do głowy rozrabiać. Przy milczącym współudziale ojca i matki coraz głębiej nurkowała w kłamstwo przekonana, iż jeśli zdoła robić dobre wrażenie na zewnątrz, wszystko będzie dobrze — a przynajmniej nieco lepiej — w środku.

Nawet gdy przez dłuższy czas Brendzie udawało się zapanować nad powierzchownością, wewnętrzny zamęt nie dawał się stłumić. Chociaż dokładała wszelkich starań, by się prezentować jak najlepiej — stroje szyte na miarę, najmodniejszy makijaż i fryzura — nie potrafiła uciszyć lęku, wypełnić pustki. Częściowo z powodu wszystkich tych uczuć, których do siebie nie dopuszczała, częściowo zaś dlatego, że dobrowol­nie niedożywienie wpływało niszczycielsko na system nerwowy, Bren­dą była oszołomiona, pełna niepokoju, postępna, pogrążona w obses­jach.

Pragnąc uciec przed ową wewnętrzną burzą, za przykładem matki szukała ukojenia w wierze; dołączyła do studenckiej grupy religijnej, która spotykała się w campusie. W tymże kręgu poznała przyszłego męża, Rudy'ego, typ „fuksa na torze"; jego tajemniczość ogromnie Brendę fascynowała. Brendą przywykła do sekretów, a Rudy miał ich wiele. Opowiadał różne historyjki, rzucał nazwiska dające do myślenia — najwyraźniej stykał się z mafią, która opanowała bukmacherów i loterię w jego rodzinnym New Jersey. Napomykał o wielkich pieniądzach — „łatwo przyszło, łatwo poszło" — wspaniałych samo-

chodach i pięknych kobietach, o nocnych klubach, o alkoholu i narkotykach. I oto teraz przeobraził się w poważnego studenta, mieszkał w campusie porządnego uniwersytetu na środkowym za­chodzie, aktywnie działał w grupie religijnej. Odciął się od zagadkowej przeszłości, by szukać czegoś lepszego. Najprawdopodobniej opuścił New Jersey w pośpiechu i pod przymusem — wskazywał na to fakt, iż nie utrzymywał żadnych kontaktów z rodziną — lecz Brendę tak bardzo poruszyła zarówno jego ciemna, tajemnicza przeszłość, jak i najwidoczniej szczera chęć poprawy, że nie pytała o szczegóły dawnych przygód. W końcu sama też miała sekrety.

A zatem ci dwoje, udający kogoś, kim nie byli — on wyrzutek w przebraniu chłopca z chóru kościelnego, ona chorobliwy żarłok pod postacią modnisi — naturalnie się zakochali... każde w iluzji. Fakt, iż ktoś pokochał jej fasadę, przypieczętował los Brendy. Teraz musiała oszukiwać dalej, w dodatku twarzą w twarz. Coraz większy nacisk, coraz większy stres, coraz większa potrzeba, żeby jeść, wymiotować, ukrywać się.

Rudy trzymał się z dala od papierosów, alkoholu i narkotyków, dopóki się nie dowiedział, że rodzina przeniosła się do Kalifornii. Wówczas zapewne uznał, iż skoro tak wiele mil dzieli go od przeszłości, może bezpiecznie wrócić zarówno do rodziny, jak i dawnych przy­zwyczajeń. Spakował więc walizki i wraz ze świeżo poślubioną żoną Brendą ruszył na zachód. Zaledwie przekroczył granicę stanu, zaczęła się transformacja: Rudy wskoczył w swoją dawną skórę. Kamuflaż Brendy przetrwał dłużej — dopóki nie zamieszkali u teściów. W domu pełnym ludzi nie mogła już się uciekać do wymuszonych wymiotów. Trudniej było ukryć napady obżarstwa, lecz w tych nowych, rodzących napięcie warunkach przybierały na sile i Brendą zaczęła tyć. Prędko przybyło jej pięćdziesiąt funtów; piękną blond żonę Rudy'ego wkrótce wchłonęła tłusta matrona. Rudy, wściekły i zawiedzony, zostawił ją w domu, a sam chodził pić i szukać pań o bardziej odpowiedniej powierzchowności. Zrozpaczona, jadła coraz więcej: obiecywała sobie i mężowi, że gdy tylko zamieszkają we własnym domu, natychmiast schudnie. I rzeczywiście, kiedy nareszcie się przeprowadzili, waga zaczęła spadać tak prędko, jak przedtem rosła. Rudy jednak zbyt rzadko bywał w domu, aby to spostrzec. Brendą zaszła w ciążę. W czwartym miesiącu poroniła, sama w domu, bo mąż spędzał noc gdzie indziej.

Wówczas już była pewna, że to wszystko jej wina. Mężczyzna,

 

164

165

...
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hannaeva.xlx.pl