Zgryźliwość kojarzy mi się z radością, która źle skończyła.

Opowiadała, jak nienawidziła spotkań A.A., a zwłaszcza sponsora męża; to cud, wyznała, że dalej są razem, do tego szczęśliwi. Ogromnie pomogli jej ludzie z Al-Anon i namawiała mnie na parę spotkań w tym gronie.

Słuchałam jednym uchem. Nadal wierzyłam, że ze mną nie dzieje się nic złego, a Robbie mnóstwo mi zawdzięcza, skoro przez tyle lat znosiłam jego wybryki. Uważałam, że powinien mi to wynagrodzić, zamiast ciągle biegać na spotkania. Nie miałam pojęcia, jak trudno mu wytrwać w abstynencji, a on nie odważył się nic powiedzieć, bo oczywiście udzielałabym rad — jak gdybym cokolwiek wiedziała na ten temat!

Mniej więcej wtedy jeden z naszych synów zaczął kraść i miewać inne kłopoty w szkole. Poszliśmy z Robbiem do szkolnego psychologa; podczas rozmowy wyszło na jaw, że mój mąż jest alkoholikiem, obecnie niepijącym, i należy do A.A. Pani psycholog radziła, żebyśmy posłali syna do Alateen, spytała też, czy ja należę do Al-Anon. Przyparła mnie do muru, ale jako że miała ogromne doświadczenie z rodzinami takimi jak nasza, obchodziła się ze mną bardzo delikatnie. Wszyscy nasi synowi zaczęli uczęszczać do Alateen, ja jednak wciąż się broniłam przed Al-Anon. Nie zrezygnowałam z rozwodu, zabrałam dzieci i się wyprowadziłam. Kiedy nadszedł czas, żeby ustalić wszystkie szczegóły, chłopcy oznajmili, że chcą mieszkać z ojcem. Załamałam się. Opuściwszy Robbie'ego całą uwagę skupiłam na nich, a teraz oni wybierają ojca! Musiałam się zgodzić. Byli dostatecznie duzi, żeby decydować o własnym życiu. Zostałam sama, sama z sobą. Nigdy przedtem coś takiego mnie nie spotkało. Byłam przerażona, przy­gnębiona i rozhisteryzowana, wszystko jednocześnie.

Po paru dniach kompletnej bezradności zatelefonowałam do tej kobiety, żony sponsora. Za wszystkie swoje cierpienia winiłam jej męża i A.A. Długo wysłuchiwała moich wrzasków, potem przyszła i siedziała przy mnie, a ja bez końca zalewałam się łzami. Następ­nego dnia zabrała mnie na spotkanie Al-Anon. Przysłuchiwałam się, choć czułam tak straszną wściekłość i strach. Z wolna zdałam sobie sprawę, jak bardzo jestem chora. Przez trzy następne miesiące nie opuściłam żadnego z codziennych spotkań. Później chodziłam trzy, cztery razy w tygodniu.

Na tych spotkaniach nauczyłam się śmiać z rzeczy, które dotąd brałam tak poważnie, na przykład z wszelkich prób odmieniania drugiego człowieka, roztaczania opieki, a także władzy nad jego

życiem. Słuchałam innych, kiedy opowiadali, jak trudno było im się zająć sobą, zamiast poświęcać całą uwagę alkoholikowi. To się odnosiło również do mnie. Nie miałam pojęcia, czego mi trzeba do szczęścia. Zawsze wierzyłam, że będę szczęśliwa, kiedy wszystkim naokoło się polepszy. Tutaj widziałam cudownych ludzi, część miała partnerów, którzy nadal pili. Ci ludzie nauczyli się, jak po prostu odpuszczać, jak dbać o własne życie. Ale każdy z nich mówił, z jakim trudem przyszło mu zaprzestanie tej ciągłej opieki nad wszystkim i wszystkimi, tego matkowania alkoholikowi. Słuchając wyznań, w jaki sposób poradzili sobie z uczuciem samotności i pustki, sama znalazłam wyjście z sytuacji. Oduczyłam się użalania nad sobą, nauczyłam być wdzięczna za to, co mi przynosi życie. Już nie płakałam godzinami, odkryłam też, że mam wiele wolnego czasu, więc znalazłam pracę na pół etatu. To również pomogło. Miło było robić coś samemu. Już wkrótce rozważaliśmy z Robbie'em, czyby z powrotem się nie zejść. Ja byłam gotowa, ale sponsor Robbie'ego radził, żeby jeszcze trochę zaczekać. To samo doradzała mi żona sponsora. Wtedy nie rozumia­łam dlaczego, lecz wszyscy inni w grupie podzielali ich zdanie, toteż się wstrzymaliśmy. Teraz wiem, czemu to było konieczne. Musiałam poczekać, aż się zapełni wewnętrzna pustka, i dopiero wtedy wrócić do męża.

Z początku czułam się taka pusta, jakby hulał we mnie wiatr. Ale z każdą samodzielną decyzją pustka nieco się wypełniała. Musiałam się dowiedzieć, kim jestem, co lubię, a czego nie lubię, czego pragnę od życia. Tę wiedzę mogłam zdobyć tylko wówczas, gdy miałam czas dla siebie, gdy nie musiałam o nikim myśleć, o nikogo się martwić, bo zaledwie pojawiała się druga osoba, znacznie bardziej wolałam usta­wiać jej życie, niż przeżywać własne.

Kiedy rozważaliśmy z Robbie'em mój powrót, łapałam się na tym, jak dzwonię do niego w najdrobniejszych sprawach, chcę się spotykać i omawiać każdy szczegół. Z każdym telefonem cofałam się o krok, więc w końcu, jeśli chciałam z kimś pogadać, szłam do Al-Anon albo telefonowałam do kogoś z grupy. To przypominało odstawienie od piersi, niemniej musiałam pozwolić, żeby nasze wspólne życie po prostu płynęło, zamiast wciąż stawać życiu na drodze i wymuszać taki bieg wydarzeń, na jakim mi zależy. W moim przypadku wstrzemięź­liwość okazała się nieprawdopodobnie trudna. Myślę, że ciężej mi było zostawić Robbie'ego w spokoju, niż jemu zostawić alkohol. Ale musiałam, koniecznie. Inaczej znów bym zaczęła odgrywać dawną

 

146

147

...
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hannaeva.xlx.pl