Zgryźliwość kojarzy mi się z radością, która źle skończyła.

GINA WlLKINS
Nie uciekaj
przede mną
PROLOG
Gaber Connor szedł chodnikiem dużego parkingu dla
przyczep mieszkalnych w stolicy Teksasu, Austin. Minę
miał pogodną, w lewej dłoni, naznaczonej śladami cięż­
kiej pracy, trzymał bukiecik, a na palcu połyskiwała mu
nowa, złota obrączka. Po drodze do domu zatrzymał się
przy supermarkecie i wybrał kwiaty. Skromna wiązanka
goździków i stokrotek kosztowała go pięć dolarów
i dziewięćdziesiąt pięć centów.
Pomyślał, że któregoś dnia będzie mógł kupić żonie
róże. I będzie mógł zabrać ją w podróż, na prawdziwy
miodowy miesiąc.
Żona. To słowo wciąż budziło jego zdziwienie. Był
żonaty dokładnie od trzech tygodni, które nastąpiły po
krótkim, lecz porywającym, dziewięciotygodmowym
okresie zalotów. Były to najszczęśliwsze trzy miesiące
w życiu Gabe'a.
Wsunął klucz do zamka i wchodząc do przyczepy,
energicznym gestem ściągnął z głowy zniszczony, czar­
ny kowbojski kapelusz. Powitał go znajomy zapach
truskawek. Uśmiechnął się. Jego żona miała lekkiego
bzika na punkcie świec nasyconych tym aromatem.
6 NIE UCIEKAJ PRZEDE MNĄ
- Page? Już jestem - zawołał z przejęciem.
Odwiesił nakrycie głowy na mosiężny wieszak przy
drzwiach, obok słomkowego kapelusza, który Page czę­
sto nosiła dla ochrony przed słońcem. Była niebiesko­
oką blondynką, o bardzo jasnej karnacji, i łatwo ulegała
poparzeniom, bardzo uważała więc, żeby nie być za
długo na słońcu.
Gabe był zadowolony, że Page nie należy do kobiet,
które opalają się, póki ich skóra nie zaczyna nadawać się
na surowiec dla rymarza. Uwielbiał aksamitną mięk­
kość jej ciała. Zresztą ostatnio stwierdzono, że nadmiar
słońca jest niebezpieczny dla zdrowia, a on nie darował­
by sobie, gdyby Page coś się stało. Bardzo poważnie
traktował swoje obowiązki męża i opiekuna, mimo iż
żona pokpiwała sobie, że jest staromodny.
- Page?
Mały pokój dzienny lśnił czystością. Wszystko le­
żało na swoim miejscu. Jedyny wyjątek stanowiła
otwarta powieść w kieszonkowym wydaniu, odrzuco­
na byle gdzie, gdy poprzedniego wieczoru Gabe po­
rwał Page do małżeńskiego łoża. Wspomnienie tej
i następnych chwil sprawiło, że jego uśmiech stał się
jeszcze szerszy.
Ruszył do sypialni.
- Kochanie?
Łóżko było posłane, a drzwi do mikroskopijnej ła­
zienki otwarte. We wnęce było widać lśniącą armaturę,
ale ani śladu Page. Gabe zaczął się zastanawiać, dla-
NIE UCIEKAJ PRZEDE MNĄ 7
czego żona nie odpowiada. Przecież nawet jeśli jest
w kuchni, musi go słyszeć.
Ale w kuchni też jej nie było.
Postawił kwiaty na stole i potarł kark, niepewny,
gdzie, u licha, mogła się podziać. Z pracy powinna była
wrócić parę godzin temu. Czyżby poszła po coś do
sklepu?
Parkując swoją furgonetkę przy krawężniku, nie po­
myślał, żeby sprawdzić w blaszanym garażu za przy­
czepą, czy stoi tam malutki dodge Page. Zerknął przez
okno w kuchni. Odniósł wrażenie, że garaż jest pusty.
Zmarszczył czoło. Chociaż nie wymagał od żony, by
spowiadała się przed nim z każdego kroku, to jednak
Page zwykle uprzedzała go, kiedy wychodzi, żeby się
nie martwił. Sam też miał podobne przyzwyczajenie.
Zawsze telefonował, gdy zamierzał się spóźnić, i uzgad­
niał z Page wszystkie swoje plany.
Jego uwagę zwrócił kosz z przykryciem, stojący na
kuchennym blacie. Podniósł lnianą ściereczkę i z uzna­
niem wciągnął w nozdrza zapach chleba domowego
wypieku, dzieła pani Dooley. Właśnie, pani Dooley na
pewno wiedziała, dokąd poszła Page.
Wyszedł na dwór i po chwili był już u sąsiadki. Ener­
gicznie zapukał do tylnych drzwi przyczepy w biało-
niebieskie paski, prawie niczym nie różniącej się od tej,
która należała do niego.
Otworzyła mu niska, otyła kobieta z siwymi, ondulo-
wanymi włosami i śmiejącymi się, piwnymi oczami.
8 NB UCIEKAJ PRZEDE MNĄ
- O, dzień dobry, Gabe! Page przysłała cię, żebyś
pożyczył cukru?
- Nie. Chciałem spytać, czy pani ją widziała. Wróci­
łem z pracy, a Page nie ma w domu.
Pani Dooley zachichotała.
- Ech, wy nowożeńcy! Nie umiecie wytrzymać bez
siebie kilku minut.
Gabe uśmiechnął się potulnie.
- Chyba mnie trochę rozpieściła. Przyzwyczaiłem
się do powitań na progu.
Sąsiadka poklepała go po ramieniu.
- Tylko nie bądź za wielkim despotą dla tej biednej
dziewczyny. Musi czasem załatwić swoje sprawy. Daj
jej trochę więcej swobody.
- To prawda, chyba przesadzam. Ale powinna być
w domu od kilku godzin. Zobaczyłem chleb na stole,
więc pomyślałem, że może pani wie, dokąd poszła.
A w ogóle, to dziękuję. Uwielbiam pani chleb.
- A jak myślisz, chłopcze, dlaczego upiekłam dodat­
kowy bochenek? Cieszę się, że ci tak smakuje mój
chleb. Zaniosłam go do was mniej więcej godzinę temu.
Page była w domu, ale nie rozmawiałyśmy długo. Le­
dwie zdążyła mi podziękować, gdy zadzwonił telefon.
Zdawało mi się, że to poważna rozmowa, więc pokaza­
łam jej na migi, że porozmawiamy później, i wróciłam
do siebie.
Gabe zainteresował się, kto dzwonił, ale uznał, że
Page potem mu powie, jeśli będzie chciała.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hannaeva.xlx.pl