Zgryźliwość kojarzy mi się z radością, która źle skończyła.
Gdy Jezus przybył z Apostołami do Bethabary nad Jordanem, zastał już zebrane niezliczone tłumy ludzi. Miejscowość cała była przepełniona; przybysze obozowali nawet w szopach i pod drzewami. Całymi procesjami schodziły się matki z gromadami dzieci wszelkiego wieku, bo nie brakło nawet niemowląt przy piersi. Wszystko to wyszło naprzeciw Jezusa szeroką ulicą miejską. Uczniowie, idący naprzód, chcieli nie bardzo grzecznie odpędzić niewiasty i dzieci, by oszczędzić zbytniego trudu Jezusowi, który już dziś tyle dzieci pobłogosławił; lecz Jezus kazał im zaniechać tego, a raczej zająć się uporządkowaniem tłumów. Ustawiono więc wszystkich w porządku; po jednej stronie stanęły dzieci różnego wieku i płci w pięciu długich rzędach, osobno chłopcy i dziewczęta. Dziewcząt było o wiele więcej, jak chłopców. Poza ostatnim piątym szeregiem stały matki z niemowlętami na rękach. Po drugiej stronie ulicy stanęli dorośli, przeciskając się naprzemian naprzód. Jezus przeszedł najpierw wzdłuż pierwszego szeregu dzieci, kładł im rękę na głowę i błogosławił. Niektórym kładł jedną rękę na głowę, drugą na piersi, inne ściskał serdecznie, niektóre stawiał reszcie za wzór i tak nauczał, upominał, pocieszał i błogosławił. Minąwszy cały szereg, przechodził na drugą stronę ulicy i wracał wzdłuż szeregu dorosłych, upominał ich, pouczał i przedstawiał im niektóre dzieci za przykład. Szedł potem wzdłuż drugiego szeregu dzieci i znowu wracał koło dorosłych, którzy tymczasem się zmieniali. Tak chodził niezmordowanie, nie pomijając i niemowląt, bo i tym okazał Swą dla nich miłość. Wszystkie pobłogosławione przez Jezusa dzieci otrzymywały łaski wewnętrzne i później stawały się wyznawcami wiary Chrystusowej. A było tu tych dzieci przeszło tysiąc, bo natłok przybyszów nie ustawał przez kilka dni z rzędu. Jezus pracował niezmordowanie, a wciąż był poważny, łagodny i spokojny, a na twarzy Jego widniał wzruszający wyraz tajemnej troski. Często nauczał na ulicy, a nieraz ciągnięto Go natarczywie za suknie do domów. On zaś opowiadał mnóstwo przypowieści, nauczał zarówno uczonych, jak i prostaczków. Mędrcom przypominał nieraz, że powinni z wdzięcznością starać się wrócić Bogu wszystkie dary, jakie z rąk Jego otrzymali, podobnie jak to On czyni.
Ze św. niewiast były tu obecne Weronika, Marta, Magdalena i Maria Salome. Maria Salome, pojmując wszystko po ziemsku, przystąpiła tu raz do Jezusa z obu synami swymi, Janem i Jakubem Starszym, i prosiła Go, by w królestwie Jego synowie jej otrzymali miejsca przy Jego boku. Faryzeusze jerozolimscy przysłali tu wywiadowców dla szpiegowania Jezusa. Lecz cel został chybiony, bo jedni z nich zaraz się nawrócili i pozostali, drudzy w prawdzie powrócili źli do Jerozolimy, ale po drodze zmienili swój sposób myślenia i później stali się wyznawcami Jezusa. Wychodząc z Apostołami z Bethabary, przechodził Jezus koło domu, w którym leżało 10 trędowatych. Proszono Go, by wstąpił. Apostołowie bojąc się zetknięcia z trędowatymi, poszli naprzód w stronie południowej, by zaczekać na Jezusa dalej pod drzewem, a Jezus wszedł do środka. Trędowaci umieszczeni byli w tylnej części domu; byli osłonięci, a ciała ich pokryte gęsto strupami. Jezus dał im jakiś rozkaz i zdawało mi się, jakoby jednego z nich się dotknął, poczym zaraz odszedł. Dwaj zaś mężowie, tam obecni, brali trędowatych jednego po drugim, nieśli do małej sadzawki pobliskiej i myli ich tam w korytach. Skutek był nadzwyczajny, bo wszyscy mogli zaraz stawić się przed kapłanami jako zupełnie już uzdrowieni.
Jezus tymczasem wstąpił jeszcze do innego budynku. W środku był czworo boczny dziedziniec, po którego obu stronach biegły kryte krużganki; w jednym umieszczeni byli mężczyźni kalecy, w drugim chore niewiasty; Posłania umieszczone były w dość znacznych zagłębieniach w podłodze. Środkiem podwórza w równej linii szedł również kryty krużganek, wiodący do kuchni i pralni. Między krużgankami były piękne trawniki pod gołym niebem. I tu uzdrowił Jezus wielu chorych i zaraz wybrał się w dalszą drogę. Wtem usłyszał, że ktoś biegnie za Nim i głośno wielbi linię Jego. Obejrzawszy się, ujrzał Jezus jednego z uzdrowionych niedawno dziesięciu trędowatych; mąż ów upadł przed Nim na twarz i serdecznie Mu dziękował. Idąc dalej, błogosławił Jezus wciąż po drodze dzieci, które matki do Niego przynosiły. Droga, którą Jezus szedł z Apostołami z Bethabary, wiodła obok miast Macherus i Madian. Minąwszy je, zbliżyli się znów do Jordanu, obeszli Bethabarę i bocznymi drogami przez ustronną pustą okolicę poszli ku Jerychu. Po drodze przyłączyli się do nich wysłani niedawno uczniowie i opowiadali, co zdziałali. Wysłuchawszy ich Jezus, począł nauczać w przypowieściach. Przypominam sobie słowa, które w tej nauce zachodziły: „Ci, którzy mówią, że są czyści, a jedzą i piją, co tylko zapragną, — podobni są do tych, którzy chcą ugasić ogień suchym drzewem." Inna przypowieść odnosiła się do przyszłej działalności dwunastu Apostołów. Jezus rzekł w niej: „Teraz trzymacie się Mnie, bo macie dobre utrzymanie;" lecz oni nie zrozumieli, że Jezus ma na myśli spokojne życie i Swe piękne nauki. A dalej tak mówił: „W niebezpieczeństwie inaczej będziecie postępować. Nawet ci, którzy teraz odziewają się niejako w płaszcz miłości ku Mnie, upuszczą go na ziemię i uciekną." Odnosiło się to do postępowania Jana w ogrodzie Getsemańskim. Wśród takich rozmów i nauk odbywała się podróż. W pewnym miasteczku tuż nad Jordanem przyszła do Jezusa jakaś niewiasta, prosząc Go o uzdrowienie jej córki, okrytej wrzodami. Jezus obiecał posłać jej jednego z uczniów, a gdy mimo to nastawała, by przybył sam, odprawił ją z niczym. Niedaleko Jerycha przybliżyła się jednak znowu ta niewiasta i znów błagała o pomoc, mówiąc, że już wyrzekła się wszystkiego, jak jej to Jezus rozkazał. Lecz Jezus nie wysłuchał jej i teraz, mówiąc, że dziecię jej poczęte jest w grzechu; przy tym wytknął jej jeden błąd, drobnostkę jakąś, do której lgnie już od lat wielu; kazał jej więc przyjść wtenczas, gdy się już zupełnie od nałogu tego uwolni. Widząc niewiasta, że nic nie wskóra, minęła Apostołów i uczniów i wróciła do Jerycha. W chwilę potem, niedaleko Jerycha, zbliżyło się do Jezusa czterech Faryzeuszów, wysłanych przez Faryzeuszów jerozolimskich, z przestrogą, by Jezus nie przychodził do miasta, bo Herod chce Go zamordować. Właściwie jednak uczynili to dlatego, bo słysząc o tylu cudach Jezusa, sami zaczęli się Go obawiać. Jezus kazał im na to powiedzieć lisowi Herodowi w Jego imieniu: „Patrz! oto wypędzam czarty, uzdrawiam dziś i jutro, a trzeciego dnia wypełnię się!" Dwóch z tych Faryzeuszów nawróciło się i zaraz przyłączyli się do Jezusa, dwaj inni powrócili rozzłoszczeni do Jerozolimy.
Zaledwie ci odeszli, przybyło do Jezusa dwóch braci z Jerycho, którzy nie mogli się zgodzić co do podziału dziedzictw. Jeden chciał zostać na miejscu, drugi chciał się wyprowadzić. Wreszcie poradził któryś z nich, by sławny Jezus rozstrzygnął tę sprawę; wyszli więc naprzeciw Niego. Jezus jednak odprawił ich z niczym, mówiąc, że to nie Jego rzecz. Gdy potem Jan przedstawiał Jezusowi, że byłoby to spełnieniem dobrego uczynku, a i Piotr wstawiał się za nimi, odrzekł Jezus, że nie przybył tu dla podziału dóbr ziemskich, tylko dóbr niebieskich i w tym duchu miał zaraz przemowę upominającą do zbierającego się tłumu. Uczniowie mimo to nie zrozumieli Go jeszcze zupełnie, bo dotąd nie otrzymali Ducha świętego, wciąż oczekiwali jakiegoś ziemskiego, doczesnego królestwa. Tymczasem zebrało się znów mnóstwo kobiet z dziećmi i zewsząd proszono Jezusa o udzielenie błogosławieństwa. Uczniowie, strwożeni bardzo świeżymi groźbami Faryzeuszów, chcieli unikać wszelkiego rozgłosu, a że im powierzone było utrzymanie porządku, starali się więc usunąć natrętne niewiasty. Jezus natomiast sam kazał przyprowadzić do Siebie dzieci, mówiąc, że potrzebne im jest Jego błogosławieństwo, by kiedyś także zostały Jego uczniami. Zaraz też pobłogosławił mnóstwo niemowląt i starszych dzieci w wieku od 10 —11 lat. Niektórych nie błogosławił teraz i te przychodziły powtórnie po błogosławieństwo. Tuż przed miastem, gdzie już gęściej stały domy, poprzedzielane ogrodami i placami do zabawy, zwiększał się coraz bardziej natłok wkoło Jezusa i Jego otoczenia. Ludzie zeszli się tu ze wszystkich stron, posprowadzawszy ze sobą chorych wszelkiego rodzaju, których umieszczono pod szopami i namiotami. Wszystko to czekało na Jezusa, gdy się więc pojawił, ze wszystkich stron Go otoczono. Na drodze, którą miał Jezus przechodzić, stanął między innymi starszy celnik, Zacheusz, mieszkający za miastem. Że zaś był małego wzrostu, wylazł na pobliską figę, by w natłoku lepiej Jezusa widzieć. Jezus, przechodząc, spojrzał na drzewo i rzekł: „Zacheuszu, zleź prędko, bo jeszcze dzisiaj zagoszczę do twego domu!" Zacheusz zlazł natychmiast pokornie, i wzruszony bardzo pospieszył do domu, by przygotować wszystko. Słowa Jezusa jednakże inne miały znaczenie. Jezus chciał przez to powiedzieć, że już dzisiaj wstąpi do serca jego; nie poszedł bowiem do jego domu, tylko do miasta Jerycho. Z samego miasta nie wyszedł nikt przed bramę na przywitanie; wszyscy mieszkańcy z obawy przed Faryzeuszami siedzieli cicho po domach i sami tylko obcy otaczali Jezusa, wzywając pomocy Jego dla chorych. Jezus uzdrowił tylko jednego ślepego i jednego głuchoniemego, reszcie pomocy odmówił. Po tym błogosławił dzieci, szczególnie niemowlęta, pouczając przy tym uczniów, że trzeba ludzi przyzwyczajać, by dzieci swe od kolebki przygarniali do Niego, a tak wszystkie pobłogosławione teraz dzieci staną się kiedyś Jego naśladowcami. Między chorymi, którzy nie uzyskali pomocy, była pewna niewiasta cierpiąca na krwotok. Przybyła ona tu z daleka, już przed kilku dniami, ze stałym postanowieniem błagania Jezusa o uzdrowienie. Słyszałam, jak Jezus mówił do uczniów, tłumacząc im, dlaczego ją pominął: „Kto nie prosi wytrwale, ten nie ma prawdziwej wiary i nie umie prawdziwie prosić." Gdy zaszedł szabat, udał się Jezus z uczniami do synagogi miejskiej, a potem do gospody. Do wieczerzy zasiadł z Apostołami w otwartej jadalni, a uczniowie umieścili się w bocznych krużgankach. Podano małe placki, miód i owoce. Wszyscy jedli stojąc, a Jezus nauczał i opowiadał. Apostołowie pili po trzech z jednego kubka, tylko Jezus miał kubek osobny. Jeszcze nie skończyła się wieczerza, gdy przyszła znowu matka owej chorej dziewczynki, dwa razy odprawiona, ponawiając swe prośby. Lecz i tym razem musiała odejść z niczym, dlatego, że chcąc dwom panom służyć, nim przyszła do Jezusa, wypytywała się Faryzeuszów w Jerycho, co mówią o Nim w Jerozolimie. Zacheusz także przyszedł. Nowi uczniowie szemrali już przed miastem na to, że Jezus wdaje się z tak osławionym celnikiem, a nawet chce u niego gościć. Głównie zaś gorszyli się nad Zacheuszem, bo niektórzy byli z nim spokrewnieni, więc wstyd ich było, że on tak długo pozostał celnikiem i dotychczas się nie nawrócił. Ody pojawił się przed domem, żaden nie chciał się doń przyznać i żaden mu nic nie podał. Dopiero Jezus sam wyszedł do przedsionka, skinął nań, by się przybliżył, i dał mu jeść i pić. Nazajutrz rano poszedł Jezus znowu do synagogi i zażądał od Faryzeuszów miejsca dla Siebie, bo chce objaśniać lekcję i nauczać. Faryzeusze wszczęli na to zaciętą kłótnię, ale widząc, że nic nie wskórają, usunęli się. Jezus nauczał surowo przeciw chciwości, a potem uzdrowił przed synagogą chorego, którego przyniesiono na noszach. Po zakończeniu szabatu wyszedł Jezus z Apostołami za miasto do mieszkania Zacheusza; uczniów przy tym nie było. Na drodze przystąpiła doń po raz czwarty owa niewiasta, prosząc o uzdrowienie córki. Wtedy Jezus włożył na nią rękę, by najpierw uwolnić ją od jej błędu, a potem kazał jej iść do domu, mówiąc, że dziecię już zdrowe. Przybywszy do Zacheusza, zasiedli na jego zaproszenie do uczty, składającej się z miodu, owoców i pieczonego jagnięcia; sam Zacheusz usługiwał, przysłuchując się z nabożeństwem słowom Jezusa. Jezus opowiadał przypowieść o drzewie figowym w winnicy, które przez trzy lata nie rodziło owoców, a gdy chciano je wyciąć, prosił ogrodnik, by jeszcze rok jeden zaczekano. Mówił to Jezus tak, jakoby Apostołowie byli winnicą, On panem, a Zacheusz drzewem figowym; albowiem podczas gdy krewni Zacheusza porzucili ten haniebny urząd i poszli ze Jezusem, on sam już przeszło trzy lata trwał przy tym podłym rzemiośle i dlatego głównie był u uczniów w pogardzie. Teraz jednak ulitował się Jezus nad nim i to w chwili, gdy wezwał go z drzewa. Dalej mówił Jezus o nieurodzajnych drzewach, które mają wiele liści, a nie wydają owoców; liście — mówił — są zewnętrzną działalnością, szumią, ale nie są trwałe i nie mają nasienia dobrego. Owoce zaś są właściwą wewnętrzną istotą, działającą w wierze i czynie, owoc orzeźwia i nosi w sobie zarodek dalszego trwania drzewa. Tak też, gdy Jezus kazał Zacheuszowi zejść z drzewa, rzekł mu niejako przez to, by pozbył się tej szumiącej zewnętrznej powłoki i jako dojrzały owoc zszedł z drzewa, które przez trzy lata stało niepłodne w winnicy. Wreszcie była mowa o wiernych sługach, którzy czuwają pilnie i nie znoszą żadnego szmeru, by każdej chwili słyszeć, kiedy pan zapuka do drzwi. Przez czas pobytu Swego, postępował Jezus tak, jakoby ostatni raz był tutaj i chciał pełnię całej Swej miłości okazać mieszkańcom. Do okolicznych miejscowości, gdzie Jezus nie pójdzie już osobiście, rozsyłał Apostołów i uczniów po dwóch. Sam zaś chodził po mieście od domu do domu, nauczał nie tylko w synagodze, ale i na ulicy, wśród ciągłego zbiegowiska tłumów. Zbiegali się do Niego grzesznicy i celnicy; chorzy kazali się wynosić na ulice, którymi miał przechodzić, i z jękiem błagali Go o poratowanie. A On nauczał i uzdrawiał niezmordowanie, zawsze poważny, stanowczy, a łagodny. Uczniowie w niemałej byli trwodze i z niechęcią na to patrzeli, że Jezus tak bez troski naraża się na tyle niebezpieczeństw ze strony rozjątrzonych Faryzeuszów; zebrało się też ich tu w rzeczywistości około stu, z różnych stron kraju i wciąż porozumiewają się przez posłów z Faryzeuszami jerozolimskimi i radzą nad tym, jakby Jezusa pojmać. Nawet Apostołów to nieco trwożyło, że Jezus zanadto się im sprzeciwia i naraża, i sam niejako ułatwia przeciwnikom działanie przeciw Sobie. Widziałam, jak raz stał Jezus w pośrodku licznej gromady ludzi i nauczał; każdy miał jakąś prośbę do Niego, chorzy kazali się także przynieść i wzywali Jego pomocy. Uczniowie jednak przypatrując się temu, stali w oddaleniu. Przyniesiono także paralityczkę, cierpiącą na krwotok, którą Jezus już kilka kroć z niczym odprawiał. Chora kazała się przedtem obmyć w kąpieli oczyszczalnej i przebłagalnej, do której przywiązane było odpuszczenie grzechów, a teraz przyczołgała się do Jezusa i dotknęła rąbka Jego szaty. Jezus przystanął, spojrzał na nią, a ulitowawszy się, uzdrowił ją. Niewiasta powstała zaraz, dziękując serdecznie, i zdrowiutka powróciła do domu. Jezus zaś, nawiązując do tego naukę, mówił o wytrwałej, nieustającej modlitwie, w której nigdy nie trzeba się zniechęcać. — Przy okazji uzdrowienia paralityczki miałam sposobność podziwiać życzliwość tych ludzi ku sobie; z tak daleka bowiem przynieśli tę niewiastę, to tu to tam ją nosząc w pobliże Jezusa, wypytywali się kornie uczniów, którędy Jezus będzie przechodził, by tylko znaleźć dla chorej dobre miejsce. Choroba jej była nieczystą, więc nie wszędzie wolno jej było leżeć i tak zeszło na niczym osiem dni, nim Jezus się nad nią ulitował. W środku Jerycha jest staw kąpielowy, otoczony budynkami; schodzi się doń po stopniach, a kąpiel odbywa się w pływających kabinach, podobnie jak na stawie Betesda w Jerozolimie. Tu przyjęło chrzest wielu mieszkańców z rąk Jakua i Bartłomieja. Nowochrzczeńcy mieli na sobie białe płaszczyki; dwaj uczniowie trzymali każdemu ręce na ramionach, a Apostoł chrzcił. Niektórzy chorzy odzyskali po przyjęciu chrztu zdrowie. Jeszcze przed odejściem Jezusa z Jerycha przynieśli posłańcy z Betanii wiadomość, że Marta i Magdalena pragną gorąco przybycia Jezusa, gdyż Łazarz jest bardzo chory. Jezus jednak nie poszedł do Betanii, tylko do małej miejscowości o godzinę drogi na północ od Jerycha. I tu już czekało na Niego mnóstwo ludzi i chorych, ślepych i kalek. Przy drodze siedziało dwóch ślepych ze swymi przewodnikami. Gdy Jezus tędy przechodził, zaczęli wołać nań, błagając o uzdrowienie. Tłum obruszył się na nich i kazał im milczeć, oni jednak kazali przewodnikom wieść się za Jezusem i wołali bez przerwy: „Ach, Synu Dawidów, zmiłuj się nad nami!" Jezus zwrócił się ku nim, kazał ich przyprowadzić i dotknął się ich oczu; ślepi przejrzeli natychmiast i poszli za Nim. Gdy wrócono do Jerycho, zaczęła się dopiero wrzawa o uzdrowienie tych ślepych. Faryzeusze zarządzili dochodzenia, wezwali na przesłuchanie jednego z uzdrowionych i jego ojca. Uczniowie, zatrwożeni tym, radziby byli, by Jezus jak najprędzej poszedł do Betanii, bo tam u Łazarza mieliby więcej spokoju i nikt by im nie przeszkadzał; niechęć po trosze ich opanowywała, lecz Jezus, nie zważając na to, uzdrawiał dalej chorych. Z nieopisanym spokojem i cierpliwością znosił te wszystkie wymogi, napady i prześladowania, a gdy uczniowie chcieli odwieść Go od wytkniętej drogi, uśmiechał się tylko spokojnie i łagodnie. Wreszcie wybrał się w dalszą drogę w kierunku Samarii. Przed jakąś miejscowością, mniej więcej sto kroków w bok od gościńca, stał namiot, a w nim leżało na posłaniach w koło dziesięciu trędowatych. Gdy Jezus tedy przechodził, wyszli trędowaci z namiotu i zaczęli błagać Go o pomoc. Jezus zaraz przystanął, podczas gdy uczniowie poszli naprzód. Trędowaci, otuleni od góry do dołu w płaszcze, zbliżali się jeden prędzej, drugi wolniej, o ile im siły pozwalały, i ugrupowali się wkoło Jezusa. Jezus dotknął się każdego z nich i zaraz trąd zaczął opadać, poczym kazał im stawić się na świadectwo przed kapłanami i poszedł dalej. Jeden z trędowatych, Samarytanin, najzdrowszy i najsilniejszy, poszedł tą samą drogą z dwoma uczniami. Inni poszli w innych kierunkach; nie wyzdrowieli oni zaraz, wprawdzie mogli od razu chodzić, ale ciało oczyściło się zupełnie dopiero po upływie godziny.
Wkrótce potem zaszedł Jezusowi drogę pewien mąż z osady pasterskiej, leżącej o kwadrans na prawo od gościńca. Ten zaczął Jezusa błagać o wstąpienie do niego, bo mu córeczka umarła. Jezus szedł właśnie z owym mężem, gdy wtem dognał Go uzdrowiony Samarytanin. Przekonawszy się bowiem, że rzeczywiście wyzdrowiał, powrócił natychmiast wzruszony, a dognawszy Jezusa, upadł Mu do nóg z podzięką. Jezus zaś rzekł: „Czyż nie dziesięciu zostało oczyszczonych, a gdzież dziewięciu jeszcze? Czyż żaden nie znalazł się między nimi, tylko ten obcy, by oddając cześć Bogu wrócić i podziękować? Powstań i idź do domu, wiara twoja pomogła ci!" Samarytanin ten przeszedł później w poczet uczniów. Nie zatrzymując się już, poszedł Jezus za prowadzącym Go pasterzem. Miał przy sobie Piotra, Jana i Jakua Starszego. Dzieweczka, licząca około siedem lat, nie żyła już od czterech dni. Jezus położył jej jedną rękę na głowę, drugą na piersi, i wzniósłszy oczy w górę, zaczął się modlić. Po chwili podniosło się dziecko żywe. Jezus polecił Apostołom, by tak samo czynili w Jego Imieniu, i oddał dziecię rodzicom. Ojciec dostąpił tej łaski w nagrodę, bo wierzył silnie i z całą pewnością czekał na Jezusa. Matka chciała go już wcześniej posłać do Pana, ale on z niewzruszoną nadzieją czekał, aż Jezus sam teraz przyszedł. Skłoniony ku nowej wierze, zdał wkrótce gospodarstwo komu innemu, a gdy po ukrzyżowaniu Jezusa umarła mu żona, wstąpił w poczet uczniów i wkrótce zyskał sławne imię. Wskrzeszona córka jego żyła do śmierci w wielkiej pobożności.
Wyszedłszy stąd, zwiedzał Jezus rozproszone w koło szałasy pasterskie i uzdrawiał chorych; szedł tak od domu do domu, zmierzając górzystą okolicą ku Hebron. Widziałam Jezusa z Piotrem w jednym domu, gdy w tym nadszedł ze szkoły orszak weselny. Nowożeńców prowadzono pod jakiegoś rodzaju baldachimem. Przodem szły dziewczęta z małymi wiankami z barwnej wełny, grające na fletach, a za niemi strojni chłopcy, również na fletach grający. Pochodowi towarzyszył kapłan z Jerycha. Wszedłszy do domu, zadziwili się na widok Jezusa i wielce wzruszyli, Jezus zaś skinął na nich, by nie przerywali obrzędu weselnego, i nie wywoływali zgorszenia. Nowożeńcy pili wspólnie z małych szklanek, poczym oblubienica pozostała sama z niewiastami, a dzieci przed nią tańczyły i grały. Następnie poszli oboje nowożeńcy do osobnej komnaty, gdzie Jezus się znajdował, i tam złączył jeszcze raz ich ręce; prawicą udzielił błogosławieństwa i pouczył ich o nierozerwalności małżeństwa i o wstrzemięźliwości. Potem zasiadł z Piotrem i owym kapłanem do stołu, a oblubieniec im usługiwał. Kapłan krzywił się na to, że nie jemu, tylko gościom oddano miejsce honorowe za stołem, to też wkrótce zabrał się i poszedł do domu. W Jerycho podburzył na Jezusa kilku Faryzeuszów i ci później napadli na Pana i żądali usprawiedliwienia się, przy czym jeden w zapędzie ściągnął Mu płaszcz z ramion. Jezus mimo to zachował zwykłą łagodność, a oni, widząc że nic nie zdziałają, ustąpili. Jezus traktował mieszkańców tego domu z oznakami niezwykłej miłości i życzliwości. Na wieść o bytności Jego zeszli się i inni pasterze. W czasie rozmowy pokazało się, że rodzice oblubienicy i kilku starców są to ci sami, którzy w noc narodzenia witali Jezusa przy żłóbku. W sposób wzruszający opowiadali o tym, oddając powtórnie cześć Panu. Młodzi opowiadali znów to, co słyszeli z ust zmarłych swoich rodziców. Potem przyniesiono chorych, nie mogących chodzić ze starości, i chore dzieci, a Jezus ich uzdrawiał. Nowożeńcom polecił Jezus, by po Jego śmierci zwrócili się do Apostołów, a przyjąwszy z ich rąk chrzest i poduczywszy się, poszli w Jego ślady. Jeszcze nigdy w czasie Swych wędrówek nie był Jezus tak wesoły, jak tu u tych prostaczków. Zauważyłam, że wszyscy, którzy niegdyś uczcili Go jako dziecię, dostąpili łaski przyjęcia wiary Chrystusowej. Stąd poszedł Jezus więcej na południe w okolicę górzystą koło Juty, dokąd Go godownicy kawałek odprowadzili. Przy Sobie miał Jezus teraz znów sześciu Apostołów, między nimi Andrzeja. Po drodze uzdrawiał Jezus wszędzie chore dzieci, opuchłe tak strasznie, że nie mogły chodzić. Ludzie w tej okolicy są w porównaniu do innych jeszcze bardzo dobrzy. Przechodząc przez jakąś małą osadę górską, wstąpił Jezus do synagogi, by nauczać. Kapłani stawili opór, a nawet innych wezwali na pomoc, lecz wobec przychylnego usposobienia ludu musieli Jezusowi mównicy ustąpić. Wszystek lud słuchał radośnie słów Pana, gdy nauczał, że nie można równocześnie dwom panom służyć. Mówił też o tym, że przyniósł na ziemię miecz, tj. oddzielenie od wszystkiego złego, jak to później uczniom tłumaczył. Wobec tego, że Jezus wciąż mówił o bliskim Swym końcu, chcieli uczniowie, by odwiedził na jakiś czas rodzinne Swe miasto Nazaret. Lecz Jezus rzekł, że zamiast iść do Nazaretu, woli zużyć ten czas dla dobra tych poczciwych ludzi.
Jezus w drodze do Betanii. Wskrzeszenie Łazarza
Jezus bawił właśnie w małej miejscowości koło Samarii, gdzie również przybyła na szabat Najśw. Panna z Marią Kleofy, gdy przez posłańców doszła ich wieść o śmierci Łazarza. Zaraz po jego śmierci opuściły siostry Betanię i udały się do swej posiadłości koło Genei, by się tu spotkać z Jezusem i Najśw. Panną. Tymczasem w Betanii zabalsamowano i owinięto zwłoki Łazarza na sposób żydowski i złożono je do sklepionej trumny, uplecionej z prętów. Jezus miał już przy Sobie wszystkich Apostołów, więc podzieliwszy ich na kilka grup, poszedł z nimi do Ginei. Przybywszy tam, nauczał w synagodze i dopiero po szabacie poszedł do posiadłości Łazarza, podczas gdy Najśw. Panna wybrała się tam już wcześniej. Za zbliżeniem się Jego, wyszła naprzeciw Magdalena, oznajmiając Mu o śmierci Łazarza, mówiąc: „Łazarz już umarł; ach gdybyś Ty, Panie, tu był!" Lecz Jezus odrzekł: , „Nie nadszedł jeszcze Mój czas, i dobrze, że Łazarz umarł. Lecz pozostawcie w Betanii wszystkie jego sprzęty na swym miejscu, a Ja tam przyjdę. Poszły więc św. niewiasty do Betanii, a Jezus wrócił z Apostołami do Ginei i stąd dopiero poszli do gospody, oddalonej o godzinę drogi od Betanii. Tu znowu przybył posłaniec od sióstr Łazarza, z prośbą, by Jezus spieszył do Betanii; lecz Jezus jeszcze zwlekał, a gdy uczniowie niecierpliwili się i szemrali na to, surowo ich zganił. W ogóle zachował się Jezus nieraz tak, jak ktoś, co nie może powiedzieć, jak się rzecz ma, jaki jest stosunek między nim a otoczeniem, bo by go nie zrozumiano. Nauczając także tak robił, że raczej rozwijał własne pojęcia słuchaczów i rozbudzał w nich wątpliwość w prawdę ziemskich ich pojęć, a nie tłumaczył istoty rzeczy, bo wiedział, że tego by nie zrozumieli. Teraz właśnie nauczał o robotnikach w winnicy. Matka Jakóba i Jana, słysząc, że Jezus mówi o bliskim spełnieniu się posłannictwa, a sądząc, że jej krewnym należy się w Jego królestwie zaszczytne miejsce, wystąpiła znowu z prośbą za swymi synami i dopiero, gdy Jezus naprawdę ją zganił, umilkła. Teraz dopiero wybrał się Jezus do Betanii, po drodze nauczając. Posiadłość Łazarza otoczona była w koło na wpół zapadłymi murami; część tylko ogrodów i niektóre przednie dziedzińce leżały poza obrębem murów. Łazarz nie żył już od ośmiu dni. Cztery dni nie grzebano go w nadziei, że Jezus przyjdzie i go wskrzesi. W tym też celu poszły siostry do posiadłości w Ginei naprzeciw Jezusa, lecz widząc, że Jezus nie wybiera się z nimi do Betanii, wróciły i kazały Łazarza pochować. Zeszło się tu wielu był zielenią. Przy końcu tej drogi wychodziło się przez bramę i stąd było już tylko kwadrans drogi do cmentarza betańskiego, otoczonego murem. Przed bramą cmentarza rozchodziła się droga na prawo i na lewo w koło narzuconego sztucznie pagórka, którego środkiem szło na całą szerokość olbrzymie sklepienie. Pod tym sklepieniem mieściły się groby, oddzielone od siebie kratami. Przednie i tylne wyjście także zamknięte było kratą, więc stojąc z jednego końca, widać było na przestrzał zielone drzewa, rosnące po drugiej stronie cmentarza. Światło dostawało się także przez otwory u góry.
Do groty schodziło się po kilku stopniach. Grób Łazarza leżał zaraz przy wejściu, po prawej ręce. Była to jama, a w niej dopiero grób właściwy w kształcie podłużnego czworoboku, na pół chłopa głęboki, przykryty kamieniem. Wewnątrz mieściła się lekka trumna, dziurkowało pleciona, zawierająca zwłoki. W koło grobu zostawione było wolne miejsce. Wszedłszy do groty, stanął Jezus z kilku Apostołami nad grobem; niewiasty św., Magdalena i Marta, stanęły u drzwi, a za nimi tłoczyła się reszta ludu, przy czym niektórzy wchodzili aż na wierzch sklepienia, lub na mur cmentarza, by lepiej widzieć. Na rozkaz Jezusa podnieśli Apostołowie wierzchni kamień, oparli go o ścianę i otworzyli lekkie drzwi pod nim umieszczone. Marta niewielką widać żywiła nadzieję, bo rzekła: „Łazarz już od czterech dni pogrzebany i zwłoki jego już cuchną." Tymczasem zdjęli Apostołowie lekkie plecione wieko trumny, a oczom obecnych ukazały się szczelnie owinięte zwłoki. Wtedy Jezus wzniósł oczy w górę, pomodlił się głośno i zawołał wielkim głosem: „Łazarzu, wyjdź!" Na te słowa odniósł się trup i usiadł. Nacisk tłumu stał się teraz tak wielki, że Jezus był zmuszony kazać wyprosić ich przed cmentarz. Wskrzeszony Łazarz wyglądał jakby obudzony z twardego snu. Apostołowie, stojący koło trumny, zdjęli mu prześcieradło z twarzy, rozwiązali opaski na rękach i nogach i podali je stojącym na zewnątrz, a w zamian otrzymali płaszcz dla Łazarza. Teraz dopiero podniósł się Łazarz z trumny i wyszedł z grobu, podobny do cienia raczej, niż do żywego człowieka. Zarzucono mu płaszcz na ramiona, on zaś jakby lunatyk przeszedł koło Jezusa i wyszedł za drzwi. Na widok jego cofnęły się trwożnie siostry i ich towarzyszki, jakby przed duchem i nie dotknąwszy go wcale, upadły twarzą na ziemię. Dopiero Jezus, wyszedłszy za nim z groty, ujął go przyjaźnie za obie ręce.
Teraz wyruszyli wszyscy do domu Łazarza. Natłok był wielki, ale że ludzie bali się jeszcze trochę, więc skwapliwie rozstępowano się przed zmartwychwstałym. Łazarz szedł chwiejnie, podobny jeszcze zupełnie do trupa, obok niego szedł Jezus, a inni otaczali ich w koło, płacząc i łkając, pełni niemego, strwożonego podziwu. Minąwszy bramę, wrócili tą samą oparkanioną drogą i zatrzymali się przed altaną, skąd byli wyszli. Jezus wszedł do wnętrza z Łazarzem i uczniami, a lud cisnął się w koło tłumnie z wielkim zgiełkiem. Łazarz upadł przed Jezusem na ziemię, jak ten, którego przyjmuje się do zakonu. Jezus zaś miał przemowę, poczym poszli wszyscy do domu Łazarza, oddalonego stąd o sto kroków. Wziąwszy Łazarza i Apostołów, poszedł Jezus z nimi do sali jadalnej, nikogo więcej nie wpuszczając. Łazarz ukląkł przed Jezusem, a Apostołowie stanęli w koło. Wtedy Jezus położył Łazarzowi prawicę na głowę i siedmiokroć tchnął nań świetlistym dechem. W tej chwili ujrzałam, że z Łazarza wyszedł ciemny obłok, a poza Apostołami w tyle u góry latał szatan w czarnej postaci, zły, a czujący swą bezsilność. Przez ten obrzęd poświęcił Jezus Łazarza na Swą służbę, oczyścił go z wszelkiego przywiązania do świata i z grzechów, umacniając go w darach duszy. Długo jeszcze rozmawiał z nim, dodając, że na to go wskrzesił, by Mu służył, a zarazem przepowiedział, że w służbie tej czekają go ze strony Żydów wielkie prześladowania. Dotąd był Łazarz w swych chustach grobowych, poszedł więc zdjąć je i przyodziać się inaczej. Teraz dopiero zaczęły go ściskać z radością siostry i przyjaciele; przedtem bowiem miał w sobie wiele podobieństwa do trupa i to wzbudzało ich trwogę.
Przez tchnienie Jezusa otrzymał Łazarz siedem darów Ducha św. i stracił całkiem przywiązanie do rzeczy doczesnych. Otrzymał te dary przed innymi Apostołami i mógł je otrzymać, bo umarł rzeczywiście a teraz się odrodził; przez śmierć swą poznał wielkie tajemnice i widział świat pozagrobowy. Kryjąc zaś w sobie tak Wielką tajemnicę, ma osoba Łazarza wielkie znaczenie.
Wnet zasiedli wszyscy do sutej uczty. Podawano potrawy jedną po drugich, a wino stało w małych dzbankach na stole; usługiwał jakiś wyznaczony do tego człowiek. Po uczcie przyszły i niewiasty i stanęły w głębi sali, by przysłuchać się nauce Pana. Łazarz siedział koło Jezusa. Na dworze panował straszny hałas, przybyło bowiem mnóstwo ludzi z Jerozolimy, pojawiły się i straże i otoczono gęsto dom dokoła. Jezus wysłał Apostołów, którym nakazał zgromadzony tłum i straże usunąć. Nauczając jeszcze przy świetle lamp, oznajmił, że jutro uda się do Palestyny z dwoma Apostołami. Przedstawiano Mu, jak to niebezpieczne, lecz Jezus obiecał, że nie da się poznać i nie wystąpi nigdzie publicznie. Widziałam, iż potem się nieco, oparci o ściany, zdrzemnęli. O świcie poszedł Jezus z Janem, i Mateuszem do Jerozolimy; obaj Apostołowie przepasani byli nieco inaczej, jak zwykle. Obszedłszy miasto, przybyli postronnymi drogami do tego domu, w którym później odbyła się ostatnia wieczerza. Przepędzili tu w cichości dzień cały i następną noc. Jezus przez cały czas nauczał i umacniał tutejszych Swych przyjaciół. O ile widziałam, były też w ciągu dnia Maria Marka, Weronika i może z dwunastu różnych mężczyzn. Nikodem, właściciel tego domu, nie był obecny; właśnie tego dnia poszedł do Betanii widzieć się z Łazarzem. Dom swój odstępował on zawsze chętnie do użytku przyjaciołom Jezusa. W tym samym czasie odbyli Faryzeusze i arcykapłani walną naradę co do Jezusa i Łazarza. Przyznawali, że boją się o to, by Jezus nie zechciał wszystkich zmarłych wskrzeszać, bo wywołałoby to okropne zamieszanie. O ile mi się zdaje wszczęto skutkiem tej narady w południe, w Betanii, wielki rozruch; gdyby Jezus tam był, byliby Go pewnie ukamienowali. Łazarz musiał się ukryć, to samo przyjaciele Jezusa, a Apostołowie rozproszyli się na wszystkie strony. Wkrótce jednak nastał spokój, bo wichrzyciele zastanowili się, że przecież Jezusa niema, a Łazarzowi nic prawie nie mogą zarzucić. Jezus tymczasem przepędził noc całą aż do świtu w domu na górze Syjon. Przed dniem opuścił z Mateuszem i Janem Jerozolimę i spiesznie wyruszył ku Jordanowi, ale nie drogą na Bethabarę, jak ostatni raz, lecz na północny wschód. Około południa był już niezawodnie za Jordanem; wieczorem zeszli się doń Apostołowie z Betanii i noc przepędzili razem pod wielkim jakimś drzewem. Rano poszli do małej pobliskiej miejscowości. Po drodze napotkali ślepego, prowadzonego przez dwóch chłopaków, nie krewnych mu wcale. Był to pasterz z okolicy Jerycha; od Apostołów dowiedział się, że Pan nadchodzi, zaczął więc prosić o uzdrowienie. Jezus położył mu rękę na głowę, a ślepy natychmiast przewidział i zrzuciwszy z siebie łachmany, w spodniej tylko sukni poszedł za Jezusem do osady. Tu miał Jezus zaraz naukę o naśladowaniu Go, mówiąc, że kto chce przewidzieć i pójść za Nim, musi wszystko opuścić, jak ów ślepy porzucił swe łachmany. Tu podano uzdrowionemu ślepemu płaszcz. Chciał też zaraz pozostać na zawsze przy Jezusie, lecz Jezus na teraz go oddalił, by wypróbować jego wytrwałość. Nauka trwała aż do wieczora. Jezus miał przy Sobie ośmiu Apostołów.
Zdarzyło się potem, że Jezus, zbliżając się właśnie do jakiegoś małego miasteczka, łaknął. Śmiać mi się chce, używając tego wyrazu, bo Jezus łaknął właściwie inaczej, niż my, łaknął za duszami. Od ostatniej miejscowości towarzyszyło Mu kilku ludzi, których sprawy nie w zupełnym były porządku. Otóż przy drodze stało drzewo figowe, nie rodzące owoców; Jezus podszedł ku niemu i przeklął je, i oto, drzewo to uschło natychmiast i zmarniało, a liście pożółkły. To niepłodne drzewo ligowe obrał Jezus za temat nauki w szkole. Faryzeusze i uczeni tutejsi, źle usposobieni, zażądali od Jezusa, by się stąd wyniósł. Mimo to przepędził tu Jezus noc w gospodzie. — Szkoła tutejsza położona jest wysoko. Jakaś rzeczka wpada pod tą miejscowością do Jordanu (może Betaran). Przez rzeczkę prowadzi most.
Jezus wyrusza w podróż do kraju św. Trzech Królów
Opuściwszy nazajutrz tę miejscowość, poszedł Jezus z towarzyszami ku północnemu zachodowi przez ziemię pokolenia Gad. Po drodze wyjawił Apostołom i uczniom, że wybiera się w podróż, więc rozłączy się na jakiś czas z nimi; wskazał im, gdzie mają nauczać, a gdzie nie, i w którym miejscu mają się znowu z Nim zejść. Podróż ta będzie nader cudowna. Najbliższy szabat ma Jezus zamiar obchodzić w Wielkim Chorazynie, potem pójdzie do Betsaidy, a stąd het w dół ku południowi w okolice Macherus i Madian. Pójdzie i tam, gdzie Hagar porzuciła Ismaela i gdzie Jakub położył kamień. Potem obejdzie wschodni brzeg Morza Martwego aż do miejsca, gdzie Melchizedek złożył ofiarę wobec Abrahama. Na tym miejscu stoi jeszcze do dziś kaplica, w której od czasu do czasu odprawia się nabożeństwo. Kapliczka ta jest zbudowana z surowych, nie ociosanych kamieni, grubo mchem obrosłych. Stąd pójdzie Jezus dalej, będzie nawet w Egipcie, w Heliopolis, gdzie przebywał, będąc dzieckiem. Mieszka tam kilku poczciwych rówieśników Jego, którzy bawili się z Nim za lat dziecięcych i dotychczas o Nim nie zapomnieli. Wciąż dopytywali się, gdzie też On może się obracać, a nie chcieli w żaden sposób uwierzyć, że ten poważny nauczyciel, to ów mały ich rówieśnik. Stąd powróci Jezus inną stroną przez Hebron i dolinę Jozafata, a potem uda się tam, gdzie Go Jan ochrzcił i gdzie kuszony był na puszczy przez czarta. Cała podróż miała zabrać 3 miesiące czasu. Jako pewne miejsce spotkania wyznaczył uczniom studnię Jakuba, koło Sychar, chociaż, jak mówił, mogą Go i prędzej spotkać, gdy będzie powracał przez Judeę. Przed rozstaniem się, powiedział im jeszcze Jezus długą naukę; szczególny nacisk kładł na to, jak mają się zachowywać podczas Jego nieobecności w swych wędrówkach nauczycielskich. Przypominam sobie słowa Jego, jak radził im, by w razie nieprzychylnego gdziekolwiek przyjęcia, proch otrząsali z obuwia swego i szli dalej. Mateusz wybrał się na jakiś czas do domu. Z żoną jego, bardzo dobrą niewiastą, żyje od czasu swego powołania w zupełnej wstrzemięźliwości. Ma on zamiar nauczać w domu, nic sobie nie robiąc z pogardy ludzi przewrotnych. W Wielkim Chorazynie nauczał Jezus w szabat w synagodze, mając przy Sobie Piotra, Andrzeja i Filipa. Oczekiwał tu już na Niego pewien mąż z Kafarnaum, lecz dopiero koło południa zbliżył się do Niego z prośbą, by poszedł z nim i uzdrowił mu śmiertelnie chorego syna. Jezus kazał mu na to wrócić zaraz do domu, mówiąc, że syn już od tej pory zdrowy jest. Za przykładem tego zeszli się inni chorzy i szukający pociechy z miasta i okolicy; niektórych uzdrowił Jezus zaraz, innym przyrzekł pomoc na później.
Z końcem szabatu pożegnał się Jezus przed synagogą z mieszkańcami i z kilku Apostołami, poszedł w górę rzeki ku miejscu, gdzie Jordan wpływa do jeziora, by tu przeprawić się na drugą stronę rzeki. Właściwy przewóz był wyżej i droga tam była o wiele dalsza, tu zaś służył do przeprawy rodzaj tratwy, tj. rusztowania, zbitego z belek, pokładzionych jedna na drugą. W środku na podwyższeniu umocowana była kufa, czyli kadź, w którą podróżni kładli swe tłumoki, bo tu woda nigdy się nie może dostać. Tratwę tę popychano drągami. Brzeg Jordanu nie jest w tym miejscu wysoki, i jeśli mnie oczy nie mylą, widać na rzece parę drobnych wysepek. Wieczór już był i księżyc świecił jasno, gdy Jezus z trzema Apostołami zbliżył się do Betsaidy. Przed Betsaidą, jak w ogóle przed wielu miastami w Palestynie, stała szopa, w której podróżni, nim weszli do miasta, rozpasywali się, obmywali i czyścili suknie. Do mycia nóg byli zwykle umyślnie przeznaczeni ludzie i ci teraz oddali tę przysługę Panu i Apostołom. Stąd poszedł Andrzej naprzód, by przygotować w swym domu przyjęcie dla mistrza; w chwilę za nim poszedł Jezus z Piotrem i Filipem. Andrzej jest żonaty. Dom jego dosyć obszerny, leży na kraju miasta; z przodu jest dziedziniec, a całość otoczona jest murem. Gdy Jezus przybył, zastawiono wieczerzę, złożoną z miodu, placków i winogron. Ogółem siedziało przy stole dwunastu mężczyzn, przy końcu zaś przyszło sześć niewiast, by słuchać nauki Pana. Wyszedłszy nazajutrz z Betsaidy, zatrzymał się Jezus przed miastem w budynkach, przeznaczonym na skład narzędzi rybackich i nauczał zebranych tu licznie mężczyzn. Po nauce poszedł Jezus w górę brzegiem Jordanu i daleko od miejsca ostatniej przeprawy, przeszedł znowu rzekę mostem i przez wschodnią Galileę wyruszył do kraju Baszan. Na Zajordaniu jest pewne miejsce, gdzie są pokłady białego piasku i małych białych kamieni. Tu w otwartym szałasie pasterskim zebrała się gromada uczniów na spotkanie Jezusa. Przyprowadzili ich tu trzej dziarscy młodzieńcy. Zbierali tu trochę żółtych i zielonych jagód wielkości figi i małych żółtych jabłek, rosnących jużto na krzakach, jużto na drzewach; zrywano je za pomocą długich, zakrzywionych żerdek. Po obu stronach drogi, którą Jezus dotąd przybył, tworzyły rozłożyste drzewa owocowe cienistą aleję, łącząc się w górze gałęziami w nierozerwalne płoty. Droga była widocznie mało używana, bo pokrywała ją bujna trawa. Apostołowie zrywali po drodze owoce i chowali je po kieszeniach, tylko Jezus nic nie brał. Wędrówka trwała już całą noc wciąż prawie pod górę, więc wszyscy żądni byli odpoczynku. Uczniowie, ujrzawszy Jezusa, wyszli naprzeciw i otoczyli Go w koło, witając radośnie, ale żaden nie ośmielił się podać Mu ręki. Przed szopą leżała długa, gruba, ociosana w czworobok kłoda; obsiedli ją wszyscy w koło, jakby do stołu, i każdy otrzymał porcję zebranych owoców, prócz tego miał każdy mały dzbanuszek z napojem. Patrząc stąd, widać było wznoszące się w dali góry, a przed nimi jakieś miasto. Zdaje mi się, że tam już rozciąga się kraj Amozytów. Stąd począwszy, zwracała się droga znowu nieco w dół.
Po odpoczynku wyruszyli wszyscy w dalszą drogę i po całodziennej wędrówce zatrzymali się wieczorem w szeroko rozrzuconej wiosce. Weszli do gospody, stojącej przy drodze, gdzie zaraz zebrało się w koło nich sporo ciekawych. Prostaczkowie ci niewiele wiedzieli o Jezusie, ale z natury dobrzy, przyjaźnie Go przyjęli. Objaśniwszy im przypowieść o dobrym pasterzu, poszedł Jezus z uczniami w bok od drogi do drugiej gospody, gdzie posilili się i przenocowali. Tu oznajmił Jezus uczniom, że teraz weźmie ze Sobą tylko tych trzech młodzieńców i z nimi przez Chaldeję, kraj Ur, gdzie się urodził Abraham, i Arabię, pójdzie do Egiptu, uczniowie zaś mieli się rozejść tam i ówdzie po okolicy i nauczać. Jako główne miejsce zebrania po upływie trzech miesięcy naznaczył im znowu studnię Jakuba koło Sychar. Między uczniami, znajdującymi się obecnie przy Panu, widziałam Symeona, Kleofasa i Saturnina.
Z brzaskiem dnia rozstał się Jezus z Apostołami i uczniami, podając każdemu rękę na pożegnanie. Smutno im było, że Jezus nie ich bierze ze Sobą, tylko wspomnianych trzech młodzieńców, ale poddali się temu bez szemrania. Wspomniani młodzieńcy byli w wieku od 16—18 lat; byli smuklejsi i zwinniejsi od zwykłych Żydów i nosili długie suknie. Do Jezusa przywiązani byli jak dzieci, i usługiwali Mu we wszystkim ochoczo. Przy każdej rzeczce, strumyku, lub studni umywali Mu nogi, po drodze wciąż znosili Mu laski, kwiaty, owoce i jagody. Jezus nawzajem bardzo serdeczny był dla nich, uczył ich i w przypowieściach zaznajamiał z całym dotychczasowym postępem Swej nauki. Rodzice tych młodzieńców pochodzili z pokolenia Mensor. Przybyli oni do Palestyny z orszakiem Trzech królów i nie wrócili już z nimi, lecz osiedlili się w dolinie pasterskiej. Zostawszy Żydami, pożenili się z córkami pasterzy i zajęli pastwiska między Samarią a Jerycho. Najmłodszy z młodzieńców zwał się Eremenzear, a później otrzymał imię Hermas. Był to ten sam chłopiec, którego Jezus po rozmowie z Samarytanką, u studni Jakóba koło Sychar, uzdrowił na prośbę jego matki. Średni zwał się Sela, albo Silas, najstarszy zaś Eliasz, a przy chrzcie otrzymał imię Siricius; wszystkich trzech zwano także tajemniczymi uczniami. Później obcowali oni z Tomaszem, Janem i Pawłem. Podróż tę Jezusa opisał Eremenzear. W podróży miał Jezus na Sobie brązową tunikę, tkaną czy też na drutach robioną, powłóczystą, ułożoną w ciągle fałdy. Na tym miał długą, delikatną, białą suknię z. wełny z szerokimi rękawami, przepasaną w biodrach szerokim pasem z tej samej materii; z tejże materii była także chusta, którą na noc Jezus otulał głowę. Jezus jest słuszniejszy wzrostem, niż Apostołowie; czy idą razem, czy stoją, zawsze ponad wszystkimi góruje Jego jasne, poważne czoło; chód Jego jest prosty, sprężysty. Tuszy jest Jezus miernej, ani za chudy, ani za tłusty, cała postać bije zdrowiem i szlachetnym ukształtowaniem członków, piersi i plecy szerokie, silne. Mięśnie są wyrobione przez podróże i wprawę, ale jednak niema na nich śladu przebytych trudów.
Pożegnawszy się z Apostołami, wyruszył Jezus w towarzystwie młodzieńców drogą, wznoszącą się wciąż pod górę ku wschodowi; grunt tu był biały, piaszczysty, gdzieniegdzie rosły cedry i daktyle. Naprzeciw wznosiły się góry Galaad. Jezus miał zamiar zdążyć na szabat do ostatniego miasta żydowskiego w tej stronie, o ile mi się zdaje, zwącego się Kedar. Młodzieńcy nieśli w woreczkach placki i dzbanuszki z napojem, prócz tego jedzono po drodze owoce i jagody. Wszyscy mieli laski w rękach. Czasem i Jezus wyłamywał Sobie laskę, potem znowu ją zostawiał. Na gołych nogach miał tylko trepki. Wieczorem wstąpili do jakiegoś domu na uboczu, zamieszkałego przez nieokrzesanych prostaków; tu spędzili noc. Jezus nie dawał się nigdzie poznać, nie uzdrawiał, nie działał cudów, tylko opowiadał przeróżne, piękne przypowieści, szczególnie o dobrym pasterzu. Jak gdzie indziej tak i tu wypytywano Go o Jezusa z Nazaretu, ale Jezus nie zdradzał się z tym, że On nim jest. Rozmawiał z mieszkańcami o ich pracy i interesach, więc uważali Go za podróżującego pasterza, który szuka dobrych pastwisk, gdyż tacy podróżni często się zjawiali w Palestynie. Rano wyruszył Jezus w dalszą drogę; miał już teraz tylko kilka mil do Kedar. Grunt wznosił się teraz znowu stopniowo, bo poza Kedar były góry. Ojczyzna Abrahama leży podobno daleko stąd na północny wschód, kraj zaś Trzech Królów w kierunku południowo wschodnim. Uczniowie, rozstawszy się z Jezusem, częścią powrócili do domu, częścią rozproszyli się po okolicy, by nauczać. Zacheusz z Jerycha, który tu także był z nimi, powróciwszy do domu, sprzedał wszystko, rozdał pieniądze ubogim, a sam osiadł z żoną w małej miejscowości i żył teraz w ciągłej wstrzemięźliwości. Dziewięć tygodni zostawił Jezus uczniom czasu, poczym mieli się znowu połączyć. W Jerozolimie wielki był rozruch z okazji wskrzeszenia Łazarza. Toteż dlatego Jezus się oddalił, by o Nim zapomniano, podczas gdy przeświadczenie o prawdziwości tego cudu nurtowało w sercach wielu, przygotowując grunt sposobny do nawrócenia. Z podróży powrócił Jezus bardzo wychudzony. Pisanego nic niema o tej podróży, bo żaden Apostoł nie był przy tym; zresztą może i nie wszyscy wiedzieli, gdzie Jezus się obracał. Ja, o ile sobie przypominam, pierwszy raz dopiero miałam o tej drodze objawienie. W towarzystwie trzech młodzieńców szedł Jezus wciąż dalej ku południowemu wschodowi, wybierając uboczne drogi. Noc przepędzili znowu w odosobnionym domu pasterskim. Ludzie są tu wszędzie dobrzy, bez ukrytej złości, więc lubią Jezusa i patrzą na Niego z podziwem. On zaś powtarza im przypowieści, opowiadane już w Judei, znajdując w nich gorliwych słuchaczy. Nie uzdrawia jednak i nie błogosławi. Gdy Go wypytują o Jezusa z Nazaretu, opowiada im o tych którzy stali się Jego wyznawcami i zręcznie nawiązuje to do treści Swych przypowieści. Powszechnie uważają Go za pasterza, wędrującego za zakupem trzód lub pastwisk.
Jezus w Kedar
Jeszcze przed szabatem doszli nasi podróżni do Kedar, mimo że nie szli gościńcem, tylko bocznymi drogami. Za późno już było wejść do miasta, więc przenocowali w wielkiej, otwartej gospodzie, w której inni jeszcze podróżni szukali schronienia. Gospoda składała się z kilku otwartych szop z rzędami posłań; całość otoczona była zamkniętym dziedzińcem. Człowiek dozorujący gospodę, tylko w wieczór przyszedł otworzyć takową, poczym zaraz wracał do miasta; rano przyszedł znowu odebrać od gości należną, niewielką zapłatę. Jezusa i Jego towarzyszów wziął z sobą do miasta do swego domu, podczas gdy inni podróżni rozeszli się każdy w swą stronę. Miasto leży na przedgórzu, w dolinie, po obu stronach płynącej tędy rzeki; z jednej strony leży stara dzielnica, z drugiej nowa. Rzeka płynie od wschodu ku Ziemi obiecanej. Strome brzegi połączone są dwoma łukowymi mostami. Dzielnica z tej strony, mniej znacząca, uboższa, zamieszkana jest przez żydowskich pasterzy, którzy trudnią się również stawianiem lekkich budowli, sporządzaniem sprzętów pasterskich i przyborów stajennych. Druga dzielnica jest o wiele bogatsza, zamieszkana przez samych pogan. Mieszkańcy tutejsi ubierają się już nie całkiem tak jak Żydzi; wielu nosi na głowie rogate kapuzy. W dzielnicy żydowskiej wznosi się synagoga, a przed nią na pięknym trawniku, obsypanym białym piaskiem, bije wodotrysk. To jest jedyna ozdoba całej dzielnicy. Gospodarz zaprowadził Jezusa i młodzieńców do synagogi i tu obchodzili wraz z drugimi szabat. Po skończonych modłach zapytał przełożonych, czy Mu wolno co opowiedzieć. Że zaś wszyscy chętnie Go słuchać obiecali, zaczął opowiadać o synu marnotrawnym. Wszyscy przysłuchiwali się uważnie, podziwiając mądrość Jego, ale nie wiedzieli co On za...