Zgryźliwość kojarzy mi się z radością, która źle skończyła.

Zbigniew Nienacki

Pan Samochodzik i Niewidzialni

 

].

— Nie słyszał pan o Bondzie? — tym razem już wyraźne lekceważenie zabrzmiało w jej głosie. — To tajny agent 007 angielskiego wywiadu, który przeżył mnóstwo fascynujących przygód. Coś w rodzaju Stirlitza i kapitana Klossa. O tych pan pewnie słyszał lub oglądał ich w telewizji.

— Oczywiście — przytaknąłem gorliwie — ale to postacie fikcyjne. A my tu mamy szarą, nieciekawą rzeczywistość. Będzie pani urzędnikiem, młodszym referentem, a nie tajnym agentem Centralnego Zarządu Muzeów i Ochrony Zabytków. Czy nie pomyślała pani raczej o pracy w filmie? Słyszałem, że właśnie będą kręcić film o kontrwywiadzie.

— Ach, nie! — zawołała młoda osoba. — Ja nie chcę przeżywać przygód wyimaginowanych.

— Tak, tak, rozumiem panią. — Dyrektor Marczak jeszcze raz serdecznie uśmiechnął się do panny Moniki, a potem powiedział do mnie rozkazująco:

— Proszę panią Monikę zapoznać z jej obowiązkami. Myślę, że będzie mogła u nas wykazać swoje zdolności.

Sztywno jak automat podniosłem się z fotela i wyszeptałem:

— Chodźmy do naszego referatu. Otrzyma pani zadanie do wykonania.

Na korytarzu panna Monika zapytała mnie:

— Jaką metodą pan pracuje? Sherlocka Holmesa, komisarza Maigreta czy Pierre Mansona?

— Pana Samochodzika — odparłem z powagą.

— A któż to jest Pan Samochodzik?

Aż przystanąłem na czerwonym chodniku, jaki leży na korytarzu w każdym szanującym się ministerstwie.

— Nie słyszała pani o Panu Samochodziku? To bardzo źle. Proszę do jutra uzupełnić luki w swoich wiadomościach o najsławniejszych detektywach i metodach ich pracy.

Gdy otwierałem drzwi pokoju, znowu zapytała:

— Czy będę miała pistolet dostatecznie mały, aby się zmieścił w mojej torebce? Lubię bowiem bardzo małe torebki.

— Pistolet? — wyjąkałem. I taki wyraz wstrętu pojawił się na mojej twarzy, że po raz pierwszy uśmiechnęła się do mnie. — Nie używamy takich staroświeckich narzędzi — wyjaśniłem. — Pistolety wyszły już z mody.

— A czego się teraz używa?

Stuknąłem się palcem w czoło.

— Głowy, proszę pani. Trzeba zmusić do działania szare komórki w mózgu.

— Ach, już wiem. To metoda detektywa Herkulesa Poirot.

— O, nie tylko — odparłem z oburzeniem. — Pan Samochodzik też używa przede wszystkim szarych komórek.

Usadowiłem pannę Monikę za nowym biurkiem. Sam zasiadłem przy swoim i długo w milczeniu przyglądałem się współpracowniczce zastanawiając się, jakie zadanie powinienem jej powierzyć. Moje milczenie przedłużało się, co trochę zaniepokoiło Monikę. Zaczęła wiercić się na krześle, nerwowo zapaliła papierosa.

— Nie jest pan zachwycony moją osobą — stwierdziła.

— Nie — przyznałem szczerze i dodałem — w wydziale kadr znajduje się zapewne teczka z pani aktami personalnymi. Jest tam życiorys, wszelkie dane dotyczące pani osoby. Wolałbym jednak z pani ust dowiedzieć się o niej coś niecoś.

— Proszę pytać — wydęła pogardliwie usta.

— Ma pani narzeczonego?

— Nawet kilku.

— Co to znaczy? — zdumiałem się.

Wzruszyła ramionami.

— Kręci się koło mnie kilku młodych ludzi, nawet proponowali mi małżeństwo, ale jak na razie nie myślę o założeniu rodziny. Pan też jest kawalerem?

Udałem, że nie usłyszałem pytania.

— Ma pani przyjaciółki, koleżanki?

— Nie, nie lubię konkurencji.

— Mieszka pani sama czy z rodzicami?

— Z rodzicami, ale już wpłaciłam na samodzielne mieszkanie. Jeszcze w tym roku mam otrzymać pokój z kuchnią.

— Kim są pani rodzice?

Wymieniła bardzo sławne nazwisko w świecie aktorskim i roześmiała się głośno:

— Pyta mnie pan w taki sposób, że gotowam pomyśleć, iż zamierza pan umówić się ze mną na kolację.

Zaczerwieniłem się.

— Lubię wiedzieć, z kim mam współpracować.

I otworzyłem kluczykiem górną szufladę biurka. Rozłożyłem przed sobą tekturową teczkę i wyjąłem z niej notatkę, którą otrzymałem z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.

— Pani Moniko. Dziś wieczorem przyjedzie do Warszawy i zamieszka w hotelu „Forum” na ósmym piętrze Johann Schreiber. To obywatel niemiecki z Berlina Zachodniego. Jest właścicielem dużego salonu aukcyjnego, gdzie sprzedaje się dzieła sztuki oraz antyki. Pan Schreiber przybywa do Polski, gdyż od naszych władz uzyskał zezwolenie na odstrzał wilka w Bieszczadach. Zapłacił za to dużo pieniędzy, a nam dewizy są potrzebne. Być może pan Schreiber jest rzeczywiście zapalonym myśliwym, ale powinniśmy być czujni. Otrzymuje pani pierwsze zadanie: proszę ustalić, po co naprawdę przyjechał do Polski właściciel salonu aukcyjnego. Nie muszę chyba zaznaczać, że obowiązuje panią tajemnica służbowa.

— A jak wygląda pan Schreiber?

— Mam nadzieję, że dowiem się tego właśnie od pani.

Zgasiła papierosa i powiedziawszy mi grzecznie „do zobaczenia” wyszła z pokoju zgrabnie kołysząc biodrami.

Po chwili jednak wróciła. Zajrzała przez wpółotwarte drzwi i rzekła:

— Przypomniałam sobie, szefie, że wiem jednak coś niecoś o Panu Samochodziku i jego metodach działania. Pan Samochodzik sprawia wrażenie naiwnego, ograniczonego, zabawnego dziwaka. W rzeczywistości jest sprytny, inteligentny i bezwzględny wobec swoich przeciwników. To dobra metoda. Ciekawi mnie, czy mogłabym i ja się nią posłużyć.

— I co? — zapytałem.

— Świetnie mi wyszło. Nawet pewien sprytny człowiek dał się nabrać.

— Chwileczkę, panno Moniko! — zawołałem, widząc, że zamierza zamknąć drzwi i odejść. — Proszę wrócić na chwilę do pokoju.

A gdy usiadła znowu za swoim biurkiem, otworzyłem kluczykiem dolną szufladę w biurku, wyjąłem segregator, w którym były odpisy mojej urzędowej korespondencji.

— Pani pozwoli, że zapoznam ją z treścią pewnego mojego poufnego pisma — oświadczyłem.

I przeczytałem głośno:

 

Do Kierownika Wydziału Kadr w Centralnym Zarządzie Muzeów i Ochrony Zabytków.
W związku z propozycją zatrudnienia nowego pracownika w kierowanym przeze mnie referacie, uprzejmie informuję, że z osób wymienionych w Waszym piśmie najbardziej, moim zdaniem, nadaje się ob. Monika S., lat 24, historyk sztuki, zatrudniona do tej pory w Muzeum Narodowym. Zna trzy języki, wykazuje zdolności detektywistyczne oraz wyraża wielką chęć pracy w naszej komórce. Wnioskując z załączonej Waszej opinii ma także duże znajomości w środowisku tak zwanej „bananowej młodzieży”, handlarzy antyków i „niebieskich ptaszków”, co pozwoli nam na zasięganie informacji o nielegalnych transakcjach dziełami sztuki. Poza tym odznacza się zdolnościami aktorskimi odziedziczonymi po swoim ojcu...

 

Przerwałem czytanie.

— Myślę, że to wystarczy, panno Moniko...

— Tak, to wystarczy — szepnęła. — Znakomicie pan zagrał swoją rolę, szefie. Sądziłam, że dyrektor Marczak...

— Ach — przerwałem jej — dyrektor Marczak i ja lubimy robić sobie przeróżne niespodzianki. I on, i ja od czasu do czasu odgrywamy przed sobą różne role, aby nie wyjść z wprawy, co ułatwia nam walkę z przestępcami.

— Rozumiem, szefie — westchnęła.

— Czuje się pani dotknięta? — zapytałem.

— Nie lubię, jak się ze mnie robi idiotkę. Jeden zero dla pana, szefie. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze pracować.

Skinąłem głową. Ja także miałem podobną nadzieję.

 

 

ROZDZIAŁ DRUGI

LIST OD ANNY VON DOBENECK • HISTORIA UKRYCIA BEZCENNYCH ZBIORÓW • DZIWNE MILCZENIE • SZANSA JEDNA NA TYSIĄC • PANNA MONIKA W AKCJI • ARESZTOWANIE ZŁODZIEJKI • Z KIM SPOTKAŁ SIĘ ZACHODNIOBERLIŃSKI ANTYKWARIUSZ? • PODARTA SERWETKA • „FORT LYCK” I CO Z TEGO WYNIKA? • DLACZEGO MIAŁEM DOSYĆ WSPÓŁPRACOWNICZKI?

 

Następnego dnia wezwał mnie dyrektor Marczak.

— Chciałbym, aby zapoznał się pan z treścią pewnego listu, który na ręce ministra kultury przyszedł do nas przed trzema miesiącami. Pragnę także usłyszeć pana sąd o przedstawionej w liście sprawie.

To mówiąc dyrektor Marczak wręczył mi napisany po niemiecku list.

 

Szanowny Panie Ministrze

Nazwisko moje brzmi Anna von Dobeneck, z domu Gottlieb. Mieszkam we Frankfurcie nad Menem przy ulicy Zygfryda 7. Przed kilkoma dniami przeczytałam w niemieckiej gazecie artykuł o tym, jak wygląda obecnie życie na terenie dawnych Prus Wschodnich, należących do Polski. Dowiedziałam się, że w moim rodzinnym mieście, Morągu, istnieje Muzeum imienia Johanna Gottfrieda Herdera, wielkiego filozofa niemieckiego. Przez wiele lat wmawiano nam, że Polacy niszczą na terenie dawnych Prus wszelkie ślady po Niemcach, nawet tych, którzy w dawnych czasach wnieśli wkład do ogólnoludzkiej myśli. Teraz dowiedziałam się, że to nieprawda. Właśnie w Morągu, w starym ratuszu znajduje się Muzeum Herdera, który się urodził w tym mieście. A to znaczy, że ocala się od zapomnienia i otacza opieką miejsca związane z życiem i działalnością naprawdę wielkich synów narodu niemieckiego. Ten właśnie fakt skłonił mnie bezpośrednio do napisania tego listu.

Dowiedziałam się z gazety, że Muzeum Herdera jest ubogie w eksponaty. Czy mogłabym umrzeć w spokoju wiedząc, że zabieram z sobą do grobu tajemnicę, której wyjaśnienie może przyczynić się do wzbogacenia zbiorów tego muzeum? Myślę, że z mojej decyzji byłby zadowolony mój świętej pamięci ojciec, dr Hans Gottlieb. On to bowiem przez całe lata gromadził i kolekcjonował stare manuskrypty, listy i rękopisy sławnych ludzi oraz stare druki związane z historią dawnych Prus Wschodnich. To ja mu pomogłam w 1938 roku spakować zbiory do dwóch skrzynek i ukryć je starannie w miejscu do tego specjalnie przygotowanym. Ojca mego w rok później zmobilizowano do wojska i w 1941 roku zginął na froncie wschodnim. Tylko ja jedna wiem, gdzie są ukryte skrzynie ze zbiorami.

Ojciec mój był wziętym lekarzem, doskonałym znawcą przeróżnych ziół. Obok zainteresowania medycyną i ziołolecznictwem pasjonował się także zbieraniem listów sławnych ludzi oraz zbieraniem przeróżnych manuskryptów. Nie podzielałam tej pasji, szybko zresztą wyszłam za mąż, opuściłam dom rodzinny i przeniosłam się do męża. Ilekroć jednak przebywałam u ojca, pokazywał mi swoje zbiory. Pamiętam, że posiadał listy Herdera do Goethego; kupił je od kogoś za pokaźną sumę. Pokazywał mi także rękopis jednej z prac Schopenhauera, kilka listów Mozarta, listy pani Walewskiej z okresu, gdy przebywała ona w Kamieńcu. W zbiorach mego ojca znajdował się oryginalny szkic Davida d’Angersa do medalionu Adama Mickiewicza, zrobiony w dniach, gdy przebywał on w Weimarze. Był też sztambuch słynnej Jenny von Gustedt, która mieszkała w Gardzieniu i korespondowała ze słynnym rewolucjonistą francuskim L. A. Blanquim. W papierach po Jenny von Gustedt znajdował się jeden z ostatnich wierszy Goethego. Napisał go w podzięce za darowane mu pięknie haftowane pantofle. Zbiory mego ojca zawierały także pierwsze egzemplarze „Poczty Królewieckiej”, pisany po polsku stary egzemplarz katechizmu Seklucjana, egzemplarz dawnego polskiego podręcznika szkolnego Hieronima Małeckiego, stary kancjonał mazurski, pierwsze egzemplarze ostródzkiego „Mazura” i „Gazety Olsztyńskiej” i wiele innych starych druków polskich. Ojciec mój nie był pruskim szowinistą i zbierał wszystko, co w jakiś sposób wiązało się z historią ziemi, na której żył.

Dlaczego ojciec ukrył swoje zbiory? Historia tego jest dość zawiła. Otóż w niedalekim Neudeck w 1934 roku umarł prezydent Rzeszy, feldmarszałek Paul von Hindenburg. Neudeck to majątek w „dobrach rycerskich” Hindenburga. Hitler przyjeżdżał tam dwukrotnie, aby zyskać aprobatę starego feldmarszałka dla swoich planów podboju świata. Traf zdarzył, że przy ostatniej rozmowie Hitlera z Hindenburgiem był obecny mój ojciec, jako lekarz nie odstępujący od łoża umierającego feldmarszałka. Albowiem gdy zawiodły rady lekarzy z Berlina, wezwano do Neudeck także i mojego ojca, sławnego zresztą w tych stronach.

Nie wiem, jak wyglądała ostatnia rozmowa Hindenburga z Hitlerem. Ojciec nigdy na ten temat nic mi nie mówił. Hitler obwieścił potem, że Hindenburg dał mu pełne błogosławieństwo dla jego planów, ale z upływem czasu gestapo zaczęło się interesować moim ojcem, dyskretnie wypytując, czy nie zamierza on pisać pamiętników lub nie opowiada o rozmowie Hitlera z Hindenburgiem.

Mój mąż, Johann von Dobeneck, sympatyzował z faszystami. Z uwagi jednak na moją miłość do ojca ostrzegał mnie, że wokół ojca zagęszcza się atmosfera podejr...

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hannaeva.xlx.pl