Zgryźliwość kojarzy mi się z radością, która źle skończyła.
Ten znał już i bez tego ich żądania, bo miał wśród tłumu szpiegów i przebranych żołnierzy. Do kroku tego nakłonili bowiem Judasza Gaulonitę i Galilejczyków Herodianie. Śmiało stanęli rokoszanie przed Piłatem i zażądali od niego, by zaniechał powziętego planu naruszenia skarbu świątyni. Niektórzy śmiałkowie zanadto zuchwałe się odzywali, więc Piłat kazał żołnierzom nagle ich otoczyć i około pięćdziesięciu uwięzić. Tego już było zanadto ludowi; wzburzony tłum rzucił się na eskortę, odbił pojmanych, a wziąwszy ich między siebie, rozproszył się. Straciło przy tym życie coś pięciu niewinnych Żydów i kilku rzymskich żołnierzy. Skutkiem tego cała sprawa tylko się jeszcze znacznie pogorszyła. Herod bawi obecnie także w Jerozolimie. Nazajutrz rano poszedł Jezus znowu z wszystkimi uczniami do świątyni. Obecność Jego już się rozgłosiła, więc na podwórza świątyni, którędy miał przechodzić, przyprowadzono wielu chorych; jednego zaś chorego na wodną puchlinę, wyniesiono na noszach aż na drogę, wiodącą pod górę. Jezus uzdrowił go, a przy świątyni jeszcze wielu innych. Z powodu uzdrowień otoczyły Go wielkie tłumy ludu. W świątyni zajmowano się jeszcze wyprzątaniem i przysposabianiem miejsca, gdzie miano jutro zabijać ofiary. Wchodząc do świątyni, spostrzegł Jezus męża, którego uzdrowił przy sadzawce Betesda, a który obecnie pracował tu jako najemnik. Mijając go, zatrzymał się i rzekł: „Patrz! oto odzyskałeś zdrowie, nie grzesz zatem więcej, by cię później co gorszego nie spotkało." Człowieka tego, znanego powszechnie, nieraz już wypytywano, kto go uzdrowił w szabat. Nie umiał na to odpowiedzieć, bo nie znał Jezusa, i dziś widział Go dopiero po raz wtóry. Skoro więc teraz zobaczył Pana, nie miał nic pilniejszego, jak powiedzieć nadchodzącym Faryzeuszom, że to Jezus, który tu teraz uzdrawia, i jego wówczas uzdrowił. Uzdrowienie to nabyło w swoim czasie wielkiego rozgłosu i zaraz wtedy Faryzeusze bardzo powstawali na zgwałcenie szabatu. Teraz ucieszyli się, że mogą na nowo podnieść zarzuty przeciw Jezusowi; zebrali się więc tłumnie koło Jego mównicy i zaczęli powtarzać dawne skargi o gwałceniu szabatu. Zżymali się bardzo, lecz właściwy wybuch przygotowywał się dopiero na jutro. Jezus nauczał o ofierze wobec tłumów ludu prawie dwie godziny. Mówił, że Ojciec Jego niebieski nie żąda od nich żadnych krwawych, całopalnych ofiar, tylko serca skruszonego; nazywał baranka wielkanocnego wyobrażeniem najwyższej ofiary, która się wkrótce spełni. Niezadługo zebrała się jednak garstka złośliwych, nieżyczliwych Mu Faryzeuszów; ci zaczęli Go lżyć, spierać się z Nim, a wreszcie zapytali szyderczo: czy Prorok zechce zrobić im ten zaszczyt, by spożyć z nimi baranka wielkanocnego? Jezus odrzekł im na to: „Syn człowieczy sam jest ofiarą za wasze grzechy!" Był wówczas w Jerozolimie i ów młodzieniec, który mówił był Jezusowi, że chce najpierw pogrzebać swego ojca, a Jezus mu odrzekł: „Pozostaw umarłym grzebanie umarłych!" Młodzieniec doniósł o tym Faryzeuszom, a oni zrobili Mu z tego zarzut, pytając, jak to rozumie i jak może jeden umarły grzebać drugiego? Jezus taką dał im odpowiedź:
„Kto nie idzie za Mą nauką, nie czyni pokuty i nie wierzy w Moje posłannictwo, — nie ma życia w sobie i jest niejako umarłym; a właśnie kto więcej ceni majątek niż zbawienie, ten nie trzyma się Mojej nauki, nie wierzy we Mnie, a więc śmierć nosi w sobie, nie życie. Takim też był ów młodzieniec, bo chciał najpierw ułożyć się ze starym ojcem o dziedzictwo, chciał go niejako spensjonować; przywiązał się do martwego dziedzictwa, więc nie może być dziedzicem Mego Królestwa i Żywota. Dlatego przestrzegałem go, by pozostawił umarłym grzebanie umarłych, a sam zwrócił się do życia." Tak mówił Jezus dalej i karcił Faryzeuszów za ich chciwość. Gdy jeszcze zaczął przestrzegać uczniów przed kwasem faryzejskim, a Faryzeuszom opowiedział przypowieść o bogaczu i Łazarzu, rozjątrzyli się Faryzeusze tak dalece, że podnieśli wielki zgiełk. Jezus zmuszony był wmieszać się w tłum i ujść, bo inaczej byli by Go pojmali. Cztery baranki paschalne, przeznaczone przez Łazarza dla czterech grup biesiadników, myto codziennie w studni i strojono w świeże wieńce. Wieczorem tego dnia zawiedziono je do świątyni. Każdy baranek miał zawieszoną u wieńca karteczkę z imieniem i znakiem właściciela. Tu umyto je jeszcze raz i umieszczono na pięknym ogrodzonym pastwisku na górze świątynnej. Tymczasem domownicy Łazarza czynili rytualne oczyszczenia. On sam przyniósł wody na rozczynienie przaśnego chleba, potem z jednym z domowników obszedł wszystkie komnaty. Służący świecił, a Łazarz wymiatał trochę z każdego kąta, jakby na jaki obrządek. Po spełnieniu tego wymietli słudzy i służebne wszystkie śmieci, wymyli podłogi, wyczyścili naczynia i przysposobili miejsce na przyrządzenie chlebów przaśnych. Była to ceremonia wymiatania kwasu. — Faryzeusz Szymon z Betanii także odwiedzał już Jezusa; niedawno wyglądał jakby dostawał trądu, teraz zdaje się być czyściejszym. Dotychczas waha się zostać wyznawcą Jezusa. Uzdrowiony mąż przy sadzawce Betesda przybiegł tu także za Jezusem i wszędzie szukał sposobności ujrzenia Go. Przy każdej zaś okazji opowiadał Faryzeuszom, że to Jezus uzdrowił go. Faryzeusze zaś postanowili pojmać Jezusa i usunąć Go z drogi. Jezus chodził często na Górę Oliwną z uczniami i przyjaciółmi. Maria, Magdalena i inne niewiasty szły zwykle za nimi w pewnym oddaleniu. Widziałam uczniów zrywających po drodze kłosy dojrzale, lub zbierających owoce i jagody, tym się posilając. Jezus pouczał ich bardzo szczegółowo o modlitwie, przestrzegał przed obłudą i powtarzał wiele z dawniejszych nauk. Mówił, że zawsze powinni się modlić, zawsze stawiać się przed obliczem Boga, Jego i ich Ojca.
Uczta paschalna w domu Łazarza
Podczas tych świąt Wielkanocnych nie odbywało się zabijanie baranków w świątyni tak wcześnie, jak przy ukrzyżowaniu Chrystusa. Wtenczas zaczęto tę czynność o pół do pierwszej, po przybiciu Jezusa do krzyża, bo był to piątek i dla nadchodzącego szabatu trzeba się było spieszyć. Dzisiaj zaczęto około trzeciej po południu. Na dźwięk trąb przygotowali się wszyscy i gromadkami poszli do świątyni. Wszystko odbywało się z zadziwiającą szybkością i porządkiem. Ścisk był wielki, a przecież jeden drugiemu nie przeszkadzał i każdy wygodnie przychodził i odchodził. Zabiciem czterech baranków, przeznaczonych dla domu Łazarza, zajęli się czterej mężowie, przedstawiający gospodarzy, a to Łazarz, Heli z Hebron, Judasz Barsabas i Heliachim, syn Marii Heli a brat Marii Kleofy. Baranki nadziewano na drewniany rożen, na poprzek przetykano drewienko, tak, że wyglądały jak ukrzyżowane, i tak stojąco pieczono w piecu. Wnętrzności, serce i wątrobę wkładano wewnątrz jagnięcia, lub umieszczano na przedzie głowy. Betfage i Betanią włączone były do Jerozolimy, więc i w tych miejscowościach wolno było pożywać baranka wielkanocnego. Wieczorem z zaczęciem się 15. Nissan rozpoczęto ucztę. Wszyscy byli przepasani, mieli nowe sandały i laski w rękach. Zbliżyli się do stołu z wzniesionymi rękoma, a stanąwszy parami naprzeciw siebie, śpiewali psalmy: „Błogosławiony Pan Bóg Izraela" i „Błogosławiony Pan." Przy stole, gdzie Jezus siedział z Apostołami, był gospodarzem Heli z Hebron; Łazarz gospodarzył przy stole swych domowników i przyjaciół, przy trzecim, gdzie siedzieli uczniowie, Heliachim, przy czwartym Judasz Barsabas. Łącznie spożywało paschę 36 uczniów. Po modłach przyniesiono gospodarzowi puchar wina, on pobłogosławił go, pił z niego i podał w koło, a sam umył sobie ręce. Na stole zastawiony był baranek wielkanocny, misa z przaśnikami, czasza z jakąś ciemną zacierką, druga z polewką, trzecia z wiązankami gorzkiego ziela, na czwartej wreszcie było inne ziele, ułożone gęsto, jak rosnąca trawa. Gospodarz rozpłatał jagnię, biesiadnicy podzielili się nim i szybko spożyli. Potem krajali owo gęste ziele, maczali je w polewce i spożywali. Gospodarz zaś nadłamał jeden z przaśników i włożył kawałek z tego pod obrus. Czynności te przeplatano modlitwami i formułkami, a wszystko odbywało się szybko; biesiadnicy wsparci byli przy tym na siedzeniach. Puchar wina obszedł jeszcze raz w koło, gospodarz umył znów ręce, nałożył wiązankę gorzkiego ziela na kromkę chleba, zamaczał w polewce i spożył to, a w ślad za nim poszła reszta biesiadników.
Po spożyciu małego baranka wielkanocnego, oskrobano czysto kości nożem kościanym, obmyto je, a potem spalono. Odśpiewawszy znowu psalmy, zasiedli teraz biesiadnicy na dobre do stołu, jedli i pili. Podawano różne smaczne, pięknie przyrządzone potrawy. Wkrótce zapanowała między zebranymi radość i wesołość. — U Łazarza jedli wszyscy biesiadnicy na pięknych misach. Przy ostatniej wieczerzy zastępowały talerze krążki chleba, z różnymi powyciskanymi figurkami, spoczywające w zagłębieniu stołu. Niewiasty spożywały także baranka stojąc, przybrane jak do podróży. Śpiewały psalmy, ale poza tym nie zachowywały innych ceremonii. Baranka nie ćwiartowały same; przysyłano im go z innego stołu. W salach, przylegających do jadalni, spożywali baranka zaproszeni ubodzy, którą to ucztę im Łazarz wyprawił i jeszcze każdego obdarował. Podczas uczty nauczał Jezus i opowiadał. Szczególnie pięknie mówił o winnej latorośli, o jej uszlachetnianiu, o sadzeniu pięknych szczepów i obcinaniu z nich niepotrzebnych gałązek. Nawiązując to do Apostołów i uczniów, rzekł im, że to oni są latorośle, a On sam winną macicą, więc oni muszą w Nim trwać, a gdy Go prasownicy wycisną, oni muszą coraz dalej rozszerzać ten prawdziwy winny krzew i zakładać coraz nowe winnice. Radośnie wzruszeni, zabawiali się biesiadnicy aż późno w noc.
Judasz Barsabas był najstarszym uczniem po Andrzeju; był żonaty, a rodzina jego żyjąc w stanie pasterskim mieszkała w osadzie między Michmetat a Iskariot. Heliachim, także żonaty, z zawodu pasterz, mieszkał na polu Ginnim. Wiekiem starszy był wiele od Jezusa. Tychże uczniów wysyłał Jezus rzadko w ich rodzinne strony.
Bogacz marnotrawca i ubogi Łazarz
Uroczystości świąteczne rozpoczynano w świątyni bardzo wcześnie. Świątynia otwarta była już od północy i oświecona rzęsiście lampami. Już przed świtem schodzili się ludzie, znosząc na sprzedaż różne zwierzęta i ptaki, przeznaczone na ofiary dziękczynne, i oddawali je kapłanom do oglądania. Mieli też różne inne rzeczy na podarki, jak monety, materiały, mąkę, oliwę itp.
Gdy dzień nadszedł, poszedł Jezus do świątyni, a za Nim uczniowie, Łazarz, domownicy jego i niewiasty. Tu wśród tłumu stał Jezus z wyżej wymienionymi razem. Zebrani śpiewali psalmy, grali, składali ofiary, potem na klęczkach przyjęli błogosławieństwo kapłańskie. Do świątyni wpuszczano ludzi pojedynczymi grupami, za każdą zamykano drzwi, by zapobiec zamieszaniu, a po złożeniu ofiary znowu ich wypuszczano. Wielu zaś, szczególnie obcych, szło po otrzymaniu błogosławieństwa do synagog miejskich, gdzie także śpiewano psalmy i czytano księgi Zakonu. W południe około 11 godziny zrobiono przerwę w składaniu ofiar; wielu zgromadzonych rozeszło się, a to przeważnie do kuchni urządzonych w podwórzu niewiast, gdzie przyrządzano z mięsa ofiarnego potrawy, by je potem wspólnie spożyć. Niewiasty powróciły już przedtem do Betanii. Jezus stał z towarzyszami spokojnie aż do czasu przerwy, w którym opróżniły się wejścia, i dopiero teraz poszedł ku wielkiej mównicy, stojącej w przedsionku przed Miejscem świętym. Człowiek, uzdrowiony przy sadzawce Betesda, był znowu między tłumem. W ostatnich dniach opowiadał on wciąż prawie o Jezusie i nieraz dał się słyszeć, że Ten, który takie cuda działa, musi być Synem Bożym. Faryzeusze nakazywali mu wprawdzie milczenie, ale to nie pomagało. Przedwczoraj już, gdy Jezus tak śmiało nauczał w świątyni, zdjęła ich obawa, że to do reszty ich ośmieszy przed ludem, a gdy do tego inni Faryzeusze, przybyli z prowincji, dołączyli swe skargi i oszczerstwa na Jezusa, postanowiono przy pierwszej lepszej sposobności wziąć się ostro do Niego, pojmać Go i sąd nad Nim uczynić. Ujrzawszy teraz, że Jezus zaczął nauczać, skupili się zaraz Faryzeusze koło Niego, wciąż Mu przerywając mowę stawianiem różnych zarzutów. Zapytywali Go najpierw, dlaczego nie jadł z nimi w świątyni baranka wielkanocnego i czy złożył dziś ofiarę dziękczynną. Jezus wskazał im na to gospodarzy, którzy zrobili to za Niego. Potem zarzucali Mu znowu, że uczniowie Jego nie zachowują tradycyjnych zwyczajów, jedzą nieumytymi rękoma, zrywają w drodze kłosy i owoce, i nie widać ich nigdy by składali ofiary, że wreszcie sześć dni jest do pracy, a siódmy do odpoczynku, a On zgwałcił szabat, uzdrawiając w ten dzień chorego. Na to dał im Jezus ostrą odprawę, tłumacząc znaczenie ofiary, przy czym im znowu powiedział, że Syn człowieczy sam jest ofiarą i że oni to plamią ofiary przez swe skąpstwo i grzechy przeciwko bliźniemu. „Bóg — mówił — nie żąda ofiar całopalnych, lecz serca, gotowego do pokuty. Ofiara wasza skończy się, a szabat wciąż istnieć będzie. Ludzie nie są stworzeni dla szabatu, ale Ja zstąpiłem tu dla ich zbawienia i ku ich pomocy." Nie wiedząc, co począć, zaczęli Faryzeusze przekręcać i w śmiech obracać przypowieść o ubogim Łazarzu, którą Jezus niedawno opowiadał. Udawali zdziwienie, skąd Jezus może znać tak dokładnie tę historię i wiedzieć, co mówił Łazarz, Abraham i ów bogacz, czy może był z nimi na łonie Abrahama i w piekle? Jak też nie wstydzi się tumanić lud takimi bajkami? By wykazać kłamliwość ich niedorzeczności, tłumaczył Jezus powtórnie tę przypowieść i to tak, że Faryzeusze znaleźli w owym bogaczu odbicie swych własnych wad. Wykazał im, jak są chciwi, niemiłosierni dla biednych, a oddani tylko ścisłemu przestrzeganiu czczych form i zwyczajów, bez krzty miłości w sercu dla drugich. Historia, stanowiąca tło tej przypowieści, była rzeczywiście prawdziwą i znaną dobrze we wszystkich szczegółach, nie wyjmując okropnej śmierci owego bogacza. Z objawienia zresztą dowiedziałam się, że marnotrawny bogacz i ubogi Łazarz żyli rzeczywiście i że wieść o ich śmierci rozeszła się po całym kraju. Śmierć ich przypada na czas młodzieńczych lat Jezusa i nieraz wspominano o tym w gronie bogobojnych rodzin. Nie mieszkali jednak w Jerozolimie, gdzie później pokazywano pielgrzymom domy, które wedle tradycji mieli zajmować. Siedzibą ich było miasto Aram czy Amtar, położone w górach na zachód od Morza Galilejskiego. — Nie pamiętam już dokładnie całej tej historii, ale choć pobieżnie opowiem, jak się rzecz miała. Bogacz ów, człowiek bardzo zamożny i wystawnie żyjący, był naczelnikiem owej miejscowości, głośnym Faryzeuszem, zachowującym powierzchownie bardzo ściśle przepisy Zakonu; był jednak nieużytym i nie litościwym względem biednych i nieraz, gdy udawali się do niego o pomoc, jako do naczelnika, odprawiał ich zwykle z niczym. W tymże mieście żył także ubogi a bogobojny nędzarz, imieniem Łazarz, obsypany wrzodami, oddany na pastwę ostatniej nędzy, znosił swój los z pokorą i niezwykłą cierpliwością. Słysząc o złym postępowaniu bogacza, kazał się zanieść do jego domu, by sam, będąc zgłodniałym nędzarzem, przemówił doń słowo w sprawie biednych. Bogacz biesiadował właśnie przy suto zastawionym stole. Łazarza spotkał los jego poprzedników; bogacz nie dopuścił go nawet do siebie jako nieczystego. Biedak leżał przed drzwiami domu, błagając przynajmniej o okruchy spadające ze stołu biesiadnego, lecz i tego mu odmawiano. Psy jednak okazały się litościwszymi od ludzi, bo zbliżywszy się, lizały jego wrzody. Miało to przenośne znaczenie, że poganie miłosierniejsi są od Żydów. Wkrótce obydwóch dosięgła śmierć, bogacza i Łazarza. Łazarz umarł spokojnie, pobożnie, na przykład drugim, za to śmierć bogacza była straszną. Z grobu, gdzie leżał, dawał się nieraz słyszeć ponury głos, o czym wieść po całym kraju się rozeszła. Jezus dodał koniec przypowieści zgodny z istotną prawdą, opisujący, co się stało po śmierci z bogaczem i Łazarzem, co oczywiście prócz Niego nikomu nie było znane. To też Faryzeusze zapytywali Go szyderczo, czy był także na łonie Abrahama i to wszystko słyszał? Ów bogacz zachowywał jak wiemy, ściśle na sposób Faryzeuszów, wszelkie zewnętrzne przepisy prawa, gniewało to więc Faryzeuszów, że Jezus ich z nim porównuje, bo z tego wynikało, że nie słuchają Mojżesza i proroków. Jezus jednak rzekł im wprost: „Kto Mnie nie słucha, nie słucha proroków, bo oni o Mnie mówią. Kto Mnie nie słucha, nie słucha Mojżesza, bo on o Mnie mówi. Choćby zmarli z grobów powstali, nie uwierzylibyście we Mnie. A jednak zmartwychwstaną i świadectwo dadzą o Mnie, a wy nie uwierzycie. (Stało się to w rok potem w tej samej świątyni przy śmierci Jezusa.) Lecz i wy zmartwychwstaniecie, a Ja będę was sądził. Wszystko co Ja czynię, także gdy wskrzeszam zmarłych, czyni Ojciec we Mnie. Dał i Jan o Mnie świadectwo, lecz Ja sam większe mam świadectwo. Dzieła Moje mówią o Moim posłannictwie i sam Ojciec świadczy o nim. Wy jednak nie znacie Boga. Chcecie uświęcić się przez Zakon, a nie zachowujecie przykazań. Nie ja będę waszym oskarżycielem, lecz Mojżesz sam, któremu nie wierzycie, a który przecież o Mnie pisał." Tak to nauczał Jezus, choć Faryzeusze wciąż Mu przerywali. W końcu jednak tak się rozjątrzyli, że z krzykiem naparli nań i posłali po straż, by Go pojmać. Wtem zmrok zapadł, a gdy zgiełk stał się zbyt wielki, spojrzał Jezus w Niebo i rzekł: „Ojcze, daj świadectwo o Swym Synu!" W tej chwili spuścił się z Nieba ciemny obłok, dał się słyszeć huk, podobny do uderzenia piorunu, a po sali rozległ się głos przenikający: „Ten jest Syn Mój miły, w którym sobie upodobałem!" Faryzeusze, zmieszani bardzo, ze strachem spoglądali w górę. Uczniowie tymczasem, stojący w półkolu za Jezusem, poruszyli się ku wyjściu, i wśród nich przeszedł Jezus bez przeszkody przez rozstępujący się tłum, wyszedł zachodnimi drzwiami ze świątyni i przez bramę narożną koło domu Łazarza poszedł za miasto, na północ ku miastu Rama. Uczniowie nie słyszeli głosu, który dał się słyszeć w świątyni, tylko grzmot, bo jeszcze nie nadeszła ich godzina; słyszało go za to wielu Faryzeuszów, i to ci, którzy największą pałali nienawiścią. Gdy się rozjaśniło, nie mówiąc nic o tym, rozesłali spiesznie ludzi na pojmanie Jezusa. Nigdzie jednak nie można Go było znaleźć, więc Faryzeusze nie posiadali się z złości, że dali się opanować osłupieniu i nie pojmali Jezusa. W naukach ostatnich, mianych w świątyni i w Betanii, tak wobec uczniów jak i ludu wspominał Jezus nieraz o konieczności naśladowania Go i wspólnego dźwigania z Nim krzyża. „Kto — mówił raz — chce ocalić życie, zatraci je; lecz kto je straci dla Mnie, ten odzyska je. Co pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy szkodę poniósł? Kto się nie wstydzi przed tym wiarołomnym, grzesznym plemieniem, tego wstydzić się też będzie Syn człowieczy, gdy wejdzie do chwały Ojca Swego, oddać każdemu według jego uczynków." Raz znów rzekł, że są tacy między słuchaczami, których śmierć nie dotknie, dopóki nie ujrzą spełniającego się królestwa Bożego. Szydzili z tego niektórzy, lecz nie wiem już, co Jezus przez to rozumiał. Słowa, przychodzące w ewangelii, są zawsze zasadniczą treścią nauki Jezusa. Ale w rzeczywistości rozwijał je zawsze obszernie, i co tam czyta się w kilku minutach, o tym nauczał nieraz całymi godzinami. Szczepan już teraz ma stosunki z uczniami. W to święto, gdy Jezus uzdrowił chorego przy sadzawce Betesda, zapoznał się z Janem, i od tego czasu obstawał często z Łazarzem. Jest smukłym, bardzo miłym i uczonym w Piśmie. Tym razem przybył do Betanii z jerozolimskimi uczniami i przysłuchiwał się naukom Jezusa.
Jezus w Atarot i Hadat Rimmon
Z Ramy poszedł Jezus z uczniami do TenatSilo koło Sychar. Powszechnej radości z Jego przybycia nie zamącili Faryzeusze, gdyż wszyscy byli w Jerozolimie na świętach. W domu zostali tylko, starcy, chorzy, niewiasty i dzieci, prócz tego pasterze trzód. W Rama i Tenat szli ludzie procesjami na pola, pokryte dojrzałym zbożem; obcinali pęki kłosów i na długich tykach nieśli je do synagogi i domów. Jezus nauczał tu i ówdzie na polu i w TenatSilo, gdzie nocował, o Swym bliskim końcu. Wzywał wszystkich do Siebie, do szukania w Nim pociechy, i mówił o miłej Bogu ofierze serca skruszonego.
Z TenatSilo udał się Jezus do Atarot na północ od góry koło Meroz, gdzie to Faryzeusze przynieśli Mu raz umarłego do uzdrowienia. Atarot oddalone jest prawie cztery godziny drogi od TenatSilo. Przybywszy tam około południa, nauczał Jezus na pagórku przed miastem, gdzie zebrało się wielu starców, chorych, niewiast i dzieci. Wszyscy chorzy i ci, którzy dotychczas z obawy przed Faryzeuszami trzymali się z daleka, dziś zebrali się tłumnie, błagając o pociechę i pomoc. Faryzeusze i Saduceusze tutejsi tak byli rozzłoszczeni na Jezusa, że raz, gdy Jezus przechodził w pobliżu, kazali zamknąć bramy miasta. Więc też dziś nauczając, surowymi a jednak miłymi słowy, przestrzegał Jezus tych biedaków przed złą działalnością Faryzeuszów. Mówił coraz wyraźniej o Swym posłannictwie, o Ojcu niebieskim, o bliskim Swym prześladowaniu, o zmartwychwstaniu umarłych i sądzie, i o naśladowaniu Go. Po nauce uzdrowił wielu chorych, chromych, ślepych, cierpiących na wodną puchlinę, dalej chore dzieci i niewiasty, cierpiące na krwotok. Uczniowie przygotowali Mu gospodę przed miastem, w domku, stojącym wśród ogrodów, zamieszkałym przez starego, prostodusznego nauczyciela. Umywszy tu nogi, posilili się wszyscy, poczym poszli na szabat do synagogi w Atarot. Tam zebrało się już mnóstwo ludzi z okolicy i wszyscy niedawno uzdrowieni. Naczelne miejsce zajmował w synagodze stary, wiekiem pochylony Faryzeusz, który sam jeden pozostał w domu na święta. Dumny ze swego stanowiska, nadawał sobie szczególne znaczenie, chociaż w oczach ludzi był nieco śmieszny. Czytano dziś w synagodze o tym, że położnice są nieczyste według przepisów prawa o trądzie, dalej o pomnożeniu nowego chleba i zboża przez Elizeusza i o uzdrowieniu Naamana przez tegoż. (III. Mojż. roz. 12—14 IV. Król. 4, 42 do 5, 19).
Jezus już dłuższy czas nauczał, gdy wtem zwrócił się do miejsca, gdzie stały niewiasty i przywołał do Siebie jedną chorą wdowę, którą córki przywiodły do synagogi na zwykłe miejsce, a która nie miała nawet zamiaru prosić Jezusa o pomoc. Była chorą już od osiemnastu lat, a choroba o tyle skrzywiła jej ciało w pasie, że górną część ciała tak była pochylona do ziemi, iż zdawała się chodzić na czworakach. Gdy na wezwanie Jezusa przyprowadziły ją córki przed Niego, dotknął się ręką jej grzbietu i rzekł: „Niewiasto, bądź wolna od choroby!" Niewiasta wyprostowała się natychmiast jak świeca, upadła z podzięką do nóg Jezusowi, a chwaląc Boga, rzekła: „Błogosławiony Pan Bóg Izraela!" Wszyscy obecni, przejęci tym cudem, wielbili moc Bożą. Ów stary wyga Faryzeusz, przełożony synagogi, zły był, że właśnie teraz gdy jemu powierzono pieczę nad synagogą, zdarzył się w Atarot, i to podczas szabatu, taki cud. A że nie śmiał zaczepić wprost Jezusa, więc nadrabiając powagą, zaczął łajać ostro lud, mówiąc: „Sześć dni przeznaczonych jest do pracy; wtedy więc przychodźcie i dawajcie się uzdrawiać, ale nie wybierajcie na to szabatu, przeznaczonego od Boga na odpoczynek!" Lecz Jezus odrzekł zaraz: „Obłudniku! Czyż każdy z was nie odwiązuje w szabat wołu i osła od żłobu, by go napoić? Więc czyż nie powinna ta, która także jest córką Abrahama, uwolnioną być w szabat od więzów, w których trzymał ją szatan od lat osiemnastu?" Zawstydził się starzec, a z nim jego stronnicy; lud zaś wszystek chwalił Boga i cieszył się ze spełnionego cudu. Wzruszający to był widok, patrząc, z jak radosnym zadowoleniem otoczyły córki i kilku krewnych jej chłopców uzdrowioną niewiastę. Owszem, wszystkim to radość sprawiało, bo niewiasta ta była zamożna; cieszyła się w mieście powszechną miłością i szacunkiem. Natomiast śmiesznie i wstrętnie zarazem wyglądało, że stary Faryzeusz, sam skurczony chorobą, zamiast błagać o zdrowie dla siebie, objawiał swój gniew z uzdrowienia tej pobożnej niewiasty. Jezus tymczasem nauczał dalej o święceniu szabatu i to tak surowo jak w świątyni, gdy również za winę Mu poczytywano uzdrowienie chorego przy sadzawce Betesda. Noc przepędził znowu u nauczyciela przed miastem. Na drugi dzień odwiedził uzdrowioną niewiastę, która na podziękowanie Bogu zastawiła obficie stoły dla ubogich i hojne rozdawała jałmużny. Zakończywszy szabat w synagodze, wybrał się Jezus w dalszą drogę i po kilkugodzinnej wędrówce zatrzymał się w gospodzie koło Ginnim. Na drugi dzień stąd wyszedłszy, przeszedł Jezus z uczniami dolinę Esdrelon, przeprawił się przez potok Kison i po ośmiu godzinach przybył do HadadRimmon, pozostawiwszy na prawo Endor, Jezrael i Naim. Po drodze uzdrawiał ubogich chorych lub pasterzy i tu i ówdzie nauczał. Głównie mówił o miłości bliźniego, zalecał miłość ku Samarytanom i wszystkim ludziom bez wyjątku; objaśniał także przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Przed Hadad Rimmon zatrzymał się Jezus w gospodzie przedmiejskiej. Rimmon leży najwięcej godzinę drogi na wschód od Megiddo, niedaleko Jezrael i Naim, trzy godziny na zachód od Taboru i tyleż na południowy zachód od Nazaretu. Miasto to znaczne, ludne; tędy przechodzi gościniec handlowy i wojskowy z Tyberiady ku wybrzeżom morskim. W HadadRimmon nauczał Jezus głównie o zmartwychwstaniu umarłych i sądzie ostatecznym, i uzdrawiał chorych. Między słuchaczami była także wielka gromada ludzi, którzy w dzień po Jezusie wyszli byli z Jerozolimy. Apostołowie i uczniowie nauczali w okolicznych miejscowościach. W dzień po odejściu Jezusa z Jerozolimy wydał Piłat rozkaz, by żaden z rokoszan galilejskich nie ważył się pod karą śmierci wyjść z Jerozolimy, jak to mieli zamiar uczynić. Wielu z nich nawet pojmano jako zakładników za innych. Teraz wypuścił ich znowu na wolność, pozwolił złożyć ofiary i odejść do domu. Sam zaś około południa przygotował się do podróży do Cezarei. Uwolnieni Galilejczycy, uszczęśliwieni niespodzianym odzyskaniem wolności, pospieszyli zaraz do świątyni złożyć ofiarę przebłagalną, bo zawiniwszy, nie mogli byli złożyć zwykłej ofiary. Był także zwyczaj starodawny, że w dniach tych znoszono do świątyni różne podarki. Wielu kupowało bydło, wiodąc je potem na ofiarę do świątyni. Większość ludzi sprzedawała wszystko, bez czego tylko można się było obejść, a uzyskane pieniądze składała w skarbonach świątyni. Bogatsi składali nieraz ofiarę za uboższych. Widziałam trzy skrzynki ofiarne, do których ofiary składano; kapłani nauczali przy tym i odprawiali modły. Inni znowu zebrali się ze swym bydłem ofiarnym na placu, przeznaczonym do zabijania bydła. Sporo ludzi było w świątyni, ale zbytniego natłoku nie było. Tu i ówdzie widać było małe gromadki Izraelitów, ubranych w płaszcze pokutne, z głowami odsłoniętymi; jedni stali, pochyliwszy głowy, inni leżeli twarzą na ziemi.
Judasz Gaulonita stał także wraz z swymi stronnikami przy skarbonie; byli to ci Galilejczycy, których Piłat uwięził, a teraz znowu wypuścił na wolność. Wszyscy oni byli narzędziem Herodian, częścią w dobrej wierze, częścią rozmyślnie. Wielu z nich było z Gaulon, sporo także z Tirzy i z okolicy i z innych siedlisk sekty Herodian. Przynieśli oni właśnie pieniądze ofiarne, i nie oglądając się nigdzie, pogrążyli się w gorącej modlitwie. Wtem z różnych stron zbliżyło się ku nim po cichutku około dziesięciu ludzi. Przyczołgawszy się do nie przeczuwających nic Galilejczyków, wyjęli z pod płaszczy trójkątne łokciowe miecze i na dany znak każdy utopił swój miecz w piersi najbliżej stojącemu. Wśród ciszy ogólnej rozległ się przeraźliwy krzyk. Bezbronni Galilejczycy zaczęli w przerażeniu uciekać na wszystkie strony. Wtem nadbiegli owi Izraelici, którzy dotychczas klęczeli, zasłonięci płaszczami. Byli to przebrani Rzymianie. Rzuciwszy się na pomoc owym dziesięciu, mordowali bez litości każdego, kto tylko się nawinął. Niektórzy rzucili się na rabowanie pozostałej skarbony i zaczęli wyciągać worki z pieniędzmi. Nie wszystko jednak mogli zabrać i większa część ocalała. W natłoku rozsypano mnóstwo pieniędzy na podłogę. Niektórzy Rzymianie pobiegli znowu na miejsce, gdzie zabijano bydło i zaczęli tam mordować zebranych Galilejczyków. Przewaga była po stronie Rzymian. Wciąż nowi żołnierze pojawiali się gdzieś z każdego kąta, i widziałam, że nawet oknami wchodzili i wychodzili. Na ogólny krzyk trwogi zbiegło się zewsząd mnóstwo ludzi, więc w popłochu poniosło śmierć także wielu niewinnych ludzi z Jerozolimy i tych, którzy sprzedawali żywność w podwórzach i pod murami. Niektórzy z Galilejczyków schronili się przed mordercami do ciemnego krużganka; kilku żołnierzy rzymskich pobiegło za nimi, lecz oni pokonali ich i zabrali im broń. Wtem nadbiegł ku nim Judasz Gaulonita, który także tą drogą szukał ocalenia. Galilejczycy, uważając go za Rzymianina, rzucili się na niego i przebili mieczami, nie zważając na krzyk jego, że jest Judaszem. Omyłka była bardzo możliwa, ponieważ żołnierze rzymscy mieli płaszcze podobne do galilejskich, więc w ogólnym zamieszaniu nie można było odróżnić przyjaciela od wroga. To też nieraz swoi rzucali się na swoich. Rzeź trwała blisko godzinę. Gdy wreszcie lud, uzbroiwszy się, przybył do świątyni, żołnierze cofnęli się do zamku Antonia, zamknąwszy za sobą bramy. Piłata nie było już. Załoga w mieście przybrała wszędzie groźną, obronną pozycję; wszystkie wejścia obsadzono i zamknięto, by zapobiec wszelkim niepotrzebnym zgromadzeniom i łączeniu się opornych. W wąskich ulicach miasta zrobił się ruch i krzątanina. Od domu do domu biegały zawodząc, niewiasty i dzieci, którym przyniesiono już wiadomość o pomordowaniu mężów i ojców; w zgiełku zginęło bowiem wielu biedaków, którzy mieszkali przy świątyni jako robotnicy i najemnicy. W świątyni trwało wciąż straszne zamieszanie; wszyscy uciekali z przestrachem, gdzie tylko znaleźli trochę wolnego miejsca. Po niejakim czasie nadeszła starszyzna, przełożeni i Faryzeusze, zebrawszy po drodze zbrojnych mężów, lecz ratować nie było już co. Podłoga świątyni zasłana była trupami, zalana krwią, wśród której błyszczały rozsypane pieniądze. Tu i ówdzie tarzali się we krwi własnej konający i charczeli ciężko ranni. Rodziny pomordowanych mieszkańców Jerozolimy zbiegły się na miejsce wypadku i nowe krzyki wściekłości, trwogi i narzekania odbiły się o mury świątyni. Faryzeusze i arcykapłani tracili głowy, nie wiedząc, co począć. Świątynia uległa zupełnemu zbezczeszczeniu; kapłani nie śmieli się przybliżyć, by nie zanieczyścić się przez zetknięcie z trupami. Dla tych wypadków uroczystości świąteczne przerwano. Trupy tutejszych mieszkańców znieśli zaraz do miasta ich właśni krewni wśród jęków i zawodzeń. Trupy zamiejscowych kazano uprzątnąć niewolnikom niższego stopnia. Wszystko bydło, zapasy żywności i naczynia musiały pozostać w świątyni jako zanieczyszczone. Ludzie się rozpierzchli, pozostali tylko strażnicy i robotnicy. Poległych było tym razem więcej, niż przy zawaleniu się wodociągu. Oprócz niewinnie zamordowanych ludzi miejscowych, zginęło najwięcej stronników Judasza Gaulonity, którzy tak gorliwie powstawali przeciw płaceniu podatków cesarzowi i przeciw używaniu ofiarnych pieniędzy ze świątyni do budowy wodociągu. Oni to sprzeciwiali się najwięcej nowym rozporządzeniom Piłata i w rozruchu zabili kilku Rzymian. Piłat, korzystając ze sposobności, kiedy byli bezbronnymi, pomścił się w ten sposób na nich, a zarazem na Herodzie, jako na złośliwym sprawcy zawalenia się owej wieży. Między zamordowanymi było najwięcej ludzi z Tyberiady, Gaulon, Górnej Galilei, z Cezarei Filipa, głównie zaś z Tirzy.
Przemienienie na górze Tabor
Z gospody koło HadadRimmon poszedł Jezus z kilku uczniami na wschód ku KislotTabor, położonego u stóp góry Tabor od południa, na trzy godziny drogi od Rimmon. Po drodze przyłączali się powoli do orszaku wysłani naprzód uczniowie. W Kislot zebrała się znowu koło Jezusa wielka rzesza podróżnych z Jerozolimy. Jezus nauczał ich i uzdrowił kilku chorych. Następnie rozesłał uczniów do osad leżących w koło u podnóża góry, by nauczali i uzdrawiali. Przy Sobie zatrzymał Piotra, Jana i Jakuba Starszego i poszedł z nimi ścieżką wiodącą pod górę. Szli prawie dwie godziny, bo Jezus zatrzymywał się często na miejscach, lub w grotach, gdzie mieszkali prorocy, objaśniał im niejedno i modlił się z nimi. Żywności nic mieli wcale ze sobą, bo Jezus zakazał im brać cokolwiek, zapowiadając, że i tak nasycą się do zbytku. Na szczycie góry, skąd rozlegał się obszerny widok, był wielki wolny plac, otoczony wałem i obsadzony cienistymi drzewami. Ziemia pokryta była wonnymi ziołami i kwiatami. W skale ukryty był zbiornik wody, z którego za wyciagnięciem czopa płynęła zimna, czysta woda. Tu umyli Apostołowie Jezusowi i sobie nogi i odświeżyli się. Potem zaprowadził ich Jezus trochę dalej, w miejsce nieco zagłębione; przed nimi wznosiła się skała, jakby brama, mieszcząca za sobą grotę, podobna do groty modlitewnej na Górze Oliwnej, tylko że tu można było także schodzić w dół pieczary. Zatrzymawszy się tu, nauczał Jezus dalej, mówił im o modleniu się na klęczkach i szczególnie teraz zalecał im modlić się ze wniesionymi w górę rękoma. Nauczył ich potem odmawiać „Ojczenasz”, przeplatane odpowiednimi ustępami z psalmów. Zaraz też uklękli wszyscy trzej w półkole i zaczęli się modlić. Jezus klęczał naprzeciw nich na wystającej z ziemi skale i przeplatał modlitwę cudowną, głęboką a rzewną nauką o stworzeniu i odkupieniu. Słowa Jego, nadzwyczaj miłe i natchnione, upajały Apostołów. Już zaraz z początku zapowiedział im Jezus, że chce im pokazać, kim jest, że ujrzą Go uwielbionego, okrytego chwałą, by nie zachwiali się w wierze, gdy ujrzą Go wzgardzonego, zbezczeszczonego, odartego podczas śmierci z wszelkiej chwały. Słońce już zaszło i zmrok ogarnął powoli ziemię, Apostołowie jednak nie zauważyli tego, przejęci cudownymi słowami Jezusa i samą Jego postacią; ciało bowiem Jezusa robiło się coraz Świetlistsze, a w koło widać było jakieś nieuchwytne zjawiska duchów anielskich. Piotr dojrzał je także, więc przerywając Jezusowi, zapytał: „Mistrzu, co to znaczy?" — „Oni służą Mi!" — rzekł Jezus. Wtedy Piotr zawołał z natchnieniem, wyciągnąwszy ręce: „Mistrzu, jesteśmy przecież tu, więc służyć Ci chcemy we wszystkim!" — Podczas gdy Jezus nauczał dalej, spłynęły na Apostołów od owych zjawisk anielskich strumienie przedziwnych wonności, nasycając ich i dając im przedsmak niebiańskich rozkoszy. Postać Jezusa rozświetlała się coraz bardziej, aż wreszcie stała się prawie przezroczysta. Wkoło nich wśród ciemnej nocy utworzył się krąg świetlisty, tak jasny, że jak w dzień biały można było rozeznać każde ziółko. Apostołowie uczuli się wewnętrznie dziwnie skupieni i pokrzepieni. Gdy blask coraz bardziej się zwiększał, zakryli głowy, a pochyliwszy się do ziemi, tak pozostali bez ruchu. Około dwunastej w nocy doszedł blask do najwyższego stopnia. Z Nieba na ziemię spływał świetlisty szeroki szlak, po którym aniołowie najrozmaitszych stopni jedni spuszczali się na dół, inni w górę się wznosili. Jedni, malutcy, pokazywali się w całej swej postaci, inni wynurzali tylko oblicza z morza światła, jedni wyglądali jak kapłani, inni jak wojownicy. Każdy różnił się czymś od drugiego, od każdego spływały na ziemię inne siły, wonie, blaski i niebiańskie pokarmy. Wszyscy byli w nieustannej czynności i ruchu. Więcej w zachwyceniu, niż we śnie pogrążeni, leżeli Apostołowie twarzą na ziemi. Wtem w krąg świetlany weszły trzy nowe świetliste postacie. Wyglądało to zupełnie naturalnie, jak gdy ktoś z ciemności nocnych wchodzi na miejsce oświecone. Dwie z nich o kształtach wyraźnych, ludzkich, zaczęły rozmowę z Jezusem; był to Mojżesz i Eliasz. Trzecia postać powiewna, więcej duchowa, milczała przez cały czas; był to Malachiasz.
Słyszałam, jak Mojżesz z Eliaszem zbliżając się, pozdrowili Jezusa, a On zaczął zaraz z nimi rozmowę o odkupieniu i Swych przyszłych cierpieniach. Zachowanie się tych trzech osób nosiło na sobie cechę prostoty i naturalności. Mojżesz i Eliasz nie wyglądali tak starzy i wycieńczeni, jak zeszli z tego świata; postacie ich tchnęły zdrowiem i młodzieńczą świeżością. Mojżesz, większy, poważniejszy i majestatyczniejszy od Eliasza, miał na sobie długą suknię, a na czole dwa jakby wyrosłe promienie. Budowy krępej, robił wrażenie surowego karciciela, lecz zarazem przebijała z niego prostota, niewinność, czystość i zacność. Wyrażał teraz Jezusowi swą radość, że widzi Tego, który jego i lud jego wywiódł z Egiptu, a teraz powtórnie chce ich odkupić. Przytaczał wiele wyobrażeń swego czasu, wzniośle mówił o baranku wielkanocnym i Baranku Bożym. Eliasz innej postaci, wyglądał delikatniej, milej i łagodniej. Obaj jednak różnili się bardzo od Malachiasza. Twarze ich i postacie przypominały zwykłych, żywych ludzi, jakich się na ziemi spotyka. Malachiasz zaś miał w sobie coś nadludzkiego, anielskiego, był usposobieniem pojedynczej, pierwotnej mocy i celu. Spokój i uduchowienie wyróżniały go od tamtych.
Jezus rozmawiał z nimi o wszystkich Swych mękach, przebytych już dotychczas i czekających Go w przyszłości. Opisywał im całą mękę, jedno po drugim. Oni zaś, stosownie do słów Jego wyrażali Mu swą radość, boleść, lub wzruszenie. Słowa ich pełne były pociechy i współczucia, czci dla Zbawiciela i dziękczynienia Bogu za to wszystko. Nieraz wypowiadali naprzód wyobrażenia tego, co Jezus mówił, i chwalili Boga, że w odwiecznych Swych wyrokach okazał miłosierdzie dla Swego narodu. Malachiasz zaś milczał. Apostołowie tymczasem, podniósłszy głowy, przyglądali się długo w milczeniu tej chwale Boskiej Jezusa, i patrzeli na Mojżesza, Eliasza i Malachiasza. Gdy Jezus opisywał Swe cierpienia przy przybiciu do krzyża, rozłożył ramiona, jak gdyby chciał przez to powiedzieć: „Tak będzie Syn człowieczy wywyższony!" Oblicze Jego zwrócone ku południowi, przeniknięte było światłem, szata jaśniała blaskiem błękitno — białym. Apostołowie jednak, mocą Bożą podwyższeni, wznieśli się wszyscy nad ziemię. Po niejakim czasie opuścili prorocy Jezusa. Eliasz i Mojżesz skierowali się ku wschodowi, Malachiasz ku zachodowi, i wszyscy trzej pogrążyli się w cieniach nocy. Wtedy Piotr, uniesiony radością, zawołał: „Mistrzu! Dobrze nam tu jest. Zbudujemy tu trzy przybytki: Tobie jeden, Mojżeszowi jeden i Eliaszowi jeden!" Chciał przez to powiedzieć, że nie potrzebują innego Nieba, tak im tu błogo i słodko. Przez przybytki rozumiał miejsca spokoju i czci, mieszkania Świętych. Wyrzekł to w odurzeniu radosnym, w zachwyceniu, nie wiedząc sam, co mówi. Gdy przyszli do siebie i zaczynali zdawać sobie sprawę z tego, co zaszło, nowy cud przykuł ich uwagę. Z góry spuścił się na nich biały, świetlisty obłok, podobny do mgły porannej, unoszącej się nad łąkami. Nad Jezusem zaś otworzyło się Niebo i ukazał się obraz Trójcy Przenajśw., Bóg Ojciec, jako starzec kapłan, siedział na tronie, a u stóp Jego pląsały orszaki aniołów i innych jakichś postaci. Strumień światła spłynął na Jezusa, a nad Apostołami dał się słyszeć głos cichy, podobny do łagodnego szmeru strumyka: „Ten jest Syn Mój miły, w którym Sobie upodobałem; Tego słuchajcie!" Apostołów zdjął strach i trwoga, rzucili się twarzą na ziemię i znowu przeniknęła ich świadomość, że są słabymi ułomnymi ludźmi, którym Bóg w Swej dobrotliwości dał widzieć takie cuda. Przejęli się trwożnym uszanowaniem ku Jezusowi, słysząc na własne uszy świadectwo, jakie dał o Nim Ojciec Jego niebieski. Byliby tak długo leżeli, lecz Jezus, przystąpiwszy, dotknął się ich i rzekł: „Wstańcie i nie bójcie się!" Powstawszy, ujrzeli samego tylko Jezusa. Była już trzecia godzina rano i brzask się zbliżał. Niebo na wschodzie jaśniało białym pasem, kłęby mgły wilgotnej unosiły się nad ziemią, zasłaniając podnóże góry. Apostołowie onieśmieleni byli i poważni, a Jezus rzekł: „Dałem wam widzieć chwalebne przemienienie Syna człowieczego dla wzmocnienia waszej wiary, byście się nie zachwiali, gdy ujrzycie Syna człowieczego, oddanego w ręce oprawców za grzechy świata, — byście się nie zgorszyli, gdy będziecie świadkami Mego poniżenia, i byście wtenczas słabszych mogli umacniać. Piotr prędzej, niźli inni, poznał Mnie przez Boga, na nim też, jako na skale zbuduję kościół Mój." Potem pomodlili się wszyscy wspólnie i już jutrzenka zabarwiła strop Nieba czerwoną łuną, kiedy północno — zachodnim stokiem schodzili w dół góry. Po drodze rozmawiał Jezus z nimi o tym, co zaszło, i zakazał im surowo mówić komukolwiek o tym widzeniu, dopóki Syn człowieczy nie zmartwychwstanie. Apostołowie zapamiętali to sobie dobrze; w ogóle byli bardzo wzruszeni i większą, niż zwykle, czcią przejęci dla Jezusa. Przypominając sobie słowa: „Tego słuchajcie!" myśleli z trwogą i skruchą o dotychczasowych swych powątpiewaniach i małej wierze. Gdy dzień już nastał, a oni oprzytomnieli trochę i wrócili do zwykłego stanu, zaczęli ze zdziwieniem zapytywać się nawzajem, co mogło oznaczać to wyrażenie Jezusa: „Dopóki Syn człowieczy nie zmartwychwstanie." Nie śmieli jednak Jezusa wprost się oto zapytać.
Nie doszli jeszcze do podnóża góry, a już wyszli naprzeciw Jezusa ludzie, wiodąc doń chorych, których Jezus uzdrowił i pocieszył. Zauważyłam przy tym rzecz dziwną. Każdego, kto spojrzał na Pana, lęk zdejmował, bo w postaci Jego malowało się dziś coś niezwykłego, nadnaturalnego, świetlistego. Nieco niżej zebrały się koło uczniów, wczoraj rozesłanych, tłumy ludzi i kilku doktorów zakonnych. Byli to ludzie, wracający ze świąt do domu. Na noclegu spotkali się wczoraj z uczniami i teraz z nimi tu przyszli, by czekać na Jezusa. Zdała już widać było, że o czymś z uczniami gwałtownie rozprawiają. Ujrzawszy Jezusa, podbiegli ku Nie...