Zgryźliwość kojarzy mi się z radością, która źle skończyła.

REDAKTORZY PROWADZĄCY
MACIEJ DRZEWICKI
MARCIN RĘCZMIN
DYŻUR REDAKCYJNY W GODZ
. 11-21
TEL
.
194 84
Bożena Aksamit
bozena.aksamit@gdansk.agora.pl
www.trojmiasto.gazeta.pl
W poniedziałek 12 kwietnia 2010
imieniny obchodzą: Juliusz, Wiktor
Trójmiasto
Maciej
Płażyński
1958 - 2010
Anna
Walentynowicz
1929 - 2010
Arkadiusz
Rybicki
1953 - 2010
Izabela
Jaruga-Nowacka
1950 - 2010
Andrzej
Karweta
1958 - 2010
Pomorze w żałobie
Zapaliliśmy znicze pod domem Marii i Lecha Kaczyńskich w Sopocie. Byliśmy pod biurem poselskim
Arama Rybickiego. Modliliśmy się w kościołach, na ulicach, pod pomnikiem Poległych Stoczniowców.
Tak my, Pomorzanie, oddaliśmy hołd ofiarom katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem
GD
2
Polska w żałobie
1
Trójmiasto
www.trojmiasto.gazeta.pl
Poniedziałek 12 kwietnia 2010
1
Gazeta Wyborcza
1
www.wyborcza.pl
ŻAŁOBA NA POMORZU
|
WSPOMINAMY OFIARY KATASTROFY
W sobotę od południa
pod domem
Lecha i Marii
Kaczyńskich
w Sopocie przy
ul. Armii Krajowej
zbierali się ludzie.
Pojawiły się znicze.
– Gdy tylko
usłyszałem informację
o tej tragedii,
popłakałem się
– mówił, wciąż
ze łzami w oczach, pan
Ryszard Stępniewski.
– Nie sądziłem,
że coś takiego
może się zdarzyć.
Wieczorem czuwało
już kilkaset osób.
Jedni modlili się
głośno, inni po prostu
stali w zadumie.
Policja zamknęła
ulicę, na której
stało morze zniczy
Wa łę sa: Mogliśmy
Nad zwy czaj skrom ny czło wiek
znowu zostać
O swoich kontaktach z Lechem
Kaczyńskim opowiada prof. Jerzy Za-
jadło z wydziału prawa i administra-
cji Uniwersytetu Gdańskiego.
P
RZEMYSŁAW
G
ULDA
: Jak pan poznał
Lecha Kaczyńskiego?
P
ROF
. J
ERZY
Z
AJADŁO
:
Bar dzo wcześ nie,
jeszcze jako student. Byłem na czwar-
tym ro ku stu diów praw ni czych na
UG i miałem z nim zajęcia z prawa
pracy. To była jedna z tych znaczących
dla pol skiej hi sto rii współ czes nej dat
– rok 1976, rok wydarzeń w Ursusie
i in nych dra ma tycz nych sy tu a cji.
Wszy scy wów czas wie dzie liś my, że
Ka czyń ski jest moc no za an ga żo wa -
ny w dzia łal ność opo zy cyj ną, że udzie -
la się w nie le gal nych or ga ni za cjach
wal czą cych o pra wa czło wie ka. Bar -
dzo go za to szanowaliśmy. Później,
po sta nie wo jen nym, Ka czyń ski tra -
fił na stosunkowo długi czas do ośrod-
ka in ter no wa nia. By liś my na wy dzia -
le bar dzo so li dar ni i jak tyl ko mo gli -
ś my, oka zy wa liś my mu swo je po par -
cie. Jego powrót na uczelnię zapamię-
ta łem ja ko bar dzo ra dos ne wy da rze -
nie, zo stał bar dzo ciep ło przy ję ty.
Potem współpracował pan z nim już
jako pracownik uczelni. Jak go pan
zapamiętał z tych lat?
– To, co rzucało się w oczy natychmiast,
kiedy się go tylko poznało, to jego za-
dzi wia ją ca skrom ność. Był też czło wie -
kiem bar dzo in tro wer tycz nym, nie lu -
bił się zwierzać i otwierać, zwłaszcza
przed osobami, których nie znał zbyt
dobrze. Na dodatek bardzo nie lubił
tłu mów, ofi cjal nych uro czy sto ści, róż -
nych ry tu a łów. Dla te go, ma jąc to
wszyst ko na wzglę dzie, za wsze mó wi -
łem, że nie jestem w stanie do końca
zrozumieć, jak sobie radzi na swoim
sta no wi sku – prze cież te go ty pu ofi cjal -
ne uro czy sto ści wy peł nia ły mu wię -
kszość czasu. Znając go, wiem, że mu-
siało go to bardzo męczyć.
Kiedy widział się pan z nim ostatnio?
– To nie sa mo wi ta hi sto ria. Zwłasz cza w
ob li czu tej tra ge dii na bie ra dla mnie nie -
mal me ta fi zycz ne go cha rak te ru. W osta -
t nich la tach na sze kon tak ty by ły ra czej
ofi cjal ne – wi dy wa liś my się np. pod czas
róż nych pań stwo wych uro czy sto ści w Bel -
we de rze. Ale mie siąc te mu, kie dy pre zy -
dent przebywał w Gdańsku, na moim te-
le fo nie wy świet lił się je go nu mer. Odez -
wa ła się se kre tar ka i za py ta ła, czy mo gę
roz ma wiać z pre zy den tem. Od par łem,
że oczy wi ście. Usły sza łem w słu chaw ce
jego głos, zaprosił mnie na obiad.
Prywatny obiad?
– Tak, to rze czy wi ście by ło zdu mie wa -
ją ce: zu peł nie pry wat ny ob iad, w Dwo -
rze Oliwskim. Spotkaliśmy się na go-
dzi nę i od by liś my bar dzo ciep łą i ser -
decz ną roz mo wę. Ta ką, na któ rą w osta -
t nich la tach nie by ło cza su – prak ty -
cz nie żad nych szans.
O czym rozmawialiście?
– Po części o sprawach związanych z mo-
ją pra cą na u ko wą. Wy da łem nie daw no
książ kę o współ czes nej nie miec kiej fi lo -
zo fii pra wa, pre zy dent py tał mnie o spra -
wy, o któ rych pi sa łem. Ża ło wał, że nie
miał cza su prze czy tać książ ki, a stwier -
dził, że ta prob le ma ty ka bar dzo go in te -
re su je. Ale po tem roz mo wa ze szła na te -
ma ty mniej ofi cjal ne. Po wie dział bym
wręcz, że stała się nieco nostalgiczna. Za-
czę liś my wspo mi nać daw ne la ta, na szą
wspól ną pra cę na uczel ni. Pre zy dent za -
czął wy py ty wać o po szcze gól ne oso by,
któ re pra co wa ły wów czas na wy dzia le,
chciał się dowiedzieć, co się dziś z nimi
dzie je. W pew nej chwi li wy ra ził na wet
drobną pretensję, że nikt nie zawiado-
mił go o po grze bie prof. Gra jew skie go,
na sze go wspól ne go ko le gi, któ ry zmarł
nie daw no. Wy raź nie czu łem, że ma bar -
dzo dużą potrzebę wspomnień. Nie chcę
oczy wi ście ab so lut nie su ge ro wać, że coś
prze czu wał, ale ta roz mo wa mia ła po -
nie kąd cha rak ter po że gna nia się z tym
frag men tem je go ży cia.
1
R
OZ MA WIAŁ
P
RZEMYSŁAW
G
ULDA
przyjaciółmi
W gdań skim Dwo rze Ar tu sa o godz. 11.30 w nie dzie lę zo sta ła
wy sta wio na księ ga kon do len cyj na. Lech Wa łę sa zło żył tyl ko pod pis
K
ATARZYNA
W
ŁODKOWSKA
Ja ko pier wsi wpi sy wa li się m.in. abp
Sławoj Leszek Głódź, abp Tadeusz
Go cłow ski, pre zy dent mia sta Pa weł
Ada mo wicz i spor to wiec Adam Ko -
rol. W cią gu kil ku godzin wpi sa ło się
jesz cze kil ku set miesz kań ców Trój -
mia sta, a koń ca ko lej ki nie by ło wi -
dać.
– Nie wpisałem nic, bo ten po-
tok słów ze wszystkich stron jest
nie po trzeb ny. Trze ba się tro chę
wy ci szyć, za sta no wić, jak do te go
do szło, gdzie po peł ni liś my błę dy
– po wie dział Lech Wa łę sa w Dwo -
rze Ar tu sa. – Te raz za sta no wi my
się nad od po wie dzial no ścią, nad
upo rząd ko wa niem pa ru de cy zji,
bo nie powinno się zdarzyć, że ty-
le ważnych osób wsiada do jedne-
go sa mo lo tu.
Wa łę sa opo wie dział dzien ni ka -
rzom, jak wy glą da ły pro ce du ry, gdy
był pre zy den tem. – Kie dy sam la ta -
łem, gdy by ły ja kie kol wiek wąt pli wo -
ści, to zawsze przychodzono do przy-
wód ców i py ta no się o de cy zję i do -
pie ro na tej ba zie po dej mo wa no dal -
sze kroki. Ale zdarzało się, że kapitan
sa mo lo tu, na wet wbrew za le ce niom,
sam po dej mo wał de cy zję. Na ra zie
nie wiemy, jak to się stało, więc wy-
jaś nia nie wszyst kie go zo staw my fa -
chowcom, a my skupmy się na osobi-
stej ref lek sji.
By ły pre zy dent po wtó rzył, że Pol -
ska stra ci ła eli tę kra ju, i przy znał, że
dla nie go ka ta stro fa pre zy den ckie -
go sa mo lo tu jest pod wój ną tra ge dią
oso bi stą.
– Z paroma z tych ludźmi miałem
otwar te prob le my do roz wią za nia
i dzisiaj im wybaczam, i nie mam pre-
tensji, ale oni mnie już nie wybaczą
– powiedział. – Teraz muszę Pana Bo-
ga prosić o wybaczenie, bo też prze-
cież pa rę błę dów na pew no po peł ni -
łem i coś tam na sumieniu też jest.
Lech Wałęsa przyznał, że z pre-
zy den tem Ka czyń skim nie roz ma -
wiał od pięciu lat. – W czasach wal-
ki z ko mu niz mem świet nie uzu peł -
nia liś my się, nato miast po tem de -
mo kra cja nas po róż ni ła, me to dy wal -
ki też – powiedział. – Myślałem, że
przy jdzie czas, kie dy wy jaś ni my so -
bie wszystko i znów staniemy się do-
bry mi przy ja ciół mi. Ale nie zdą ży -
liśmy, więc zamykam tę kartę, nie
będę do tego wracał, niech mu lek-
ka będzie ziemia.
Na pokładzie TU-154 była też legen-
dar na dzia ła czka So li dar no ści An na
Wa len ty no wicz, z któ rą moc no się po -
róż nił. Wa len ty no wicz wie lo krot nie
za rzu ca ła by łe mu pre zy den to wi agen -
turalną przeszłość. – Były czasy, że by-
ła to nie za stą pio na, świet na ko bie ta,
ale przy szła de mo kra cja, wal ka o wła -
dzę i w tej walce o władzę poszliśmy
za da le ko. Wy co fa nie by ło już nie moż -
li we – za koń czył Wa łę sa.
1
Dla Ga zety
Wojciech Szczurek
prezydent Gdyni,
doradca prezydenta Kaczyńskiego
ds. samorządu
– Mia łem za szczyt współ pra co -
wać z pre zy den tem Le chem Ka czyń -
skim, ale znałem go też dobrze pry-
watnie, ta tragedia to dla mnie rzecz
nie wy o bra żal na. Za wsze mia łem
prze ko na nie, że Po la cy nie po zna li
swo je go pre zy den ta. To był czło wiek,
któ ry bar dzo zy ski wał przy bliż szym
poznaniu – ciepły, otwarty. Od rana,
gdy do wie dzia łem się o tra ge dii, przy -
wo ły wa łem so bie w pa mię ci bar dzo
nie zwy kły mo ment – gdy udzie la łem
ślu bu cór ce Le cha i Ma rii Ka czyń -
skich. To była bardzo, bardzo prywa-
t na uro czy stość, ale zo ba czy łem ich
wte dy w zu peł nie in nych ro lach. Ro -
dzi ców, dziad ków, któ rzy z wiel ką mi -
ło ścią od no si li się do swo jej cór ki, wnu -
czki. To był przepiękny widok, biło od
nich wtedy takie ciepło.
Znałem bardzo wiele osób, któ-
re zgi nę ły w tej ka ta stro fie. Kil ku
z nich by ło mo i mi przy ja ciół mi – Ma -
ciej Pła żyń ski, Aram Ry bic ki. Z wi -
ce mi ni strem kul tu ry To ma szem
Mer tą roz ma wia łem dwa dni te mu
w sprawach Gdyni. Znałem też do-
brze do wód cę ma ry nar ki wo jen nej
An drze ja Kar we tę. Łą czę się w bó -
lu z ich ro dzi na mi. To bez pre ce den -
so wa tra ge dia w dzie jach Pol ski
i świa ta.
1
NOT
.
MAC
GD
www.trojmiasto.gazeta.pl
Trójmiasto
1
Polska w żałobie
3
www.wyborcza.pl
1
Gazeta Wyborcza
1
Poniedziałek 12 kwietnia 2010
ŻAŁOBA NA POMORZU
|
WSPOMINAMY OFIARY KATASTROFY
Jedną z ofiar
smoleńskiej
katastrofy jest
Arkadiusz Rybicki
– poseł PO, przez
przyjaciół nazywany
Aramem. W sobotę
pod jego biurem
poselskim także
pojawiły się znicze.
Ludzie skrzyknęli
się sami – dzwoniąc,
wysyłając SMS-y,
przez internet.
O godz. 19.30
przed kamienicą
przy ul. Kossaka 1
leżały już dziesiątki
wiązanek.
Znicze płonęły na
chodniku, wzdłuż
płotu, na schodach
prowadzących do
biura. Przyszli
przyjaciele Arama,
trójmiejscy politycy,
ludzie kultury.
Znicz owinięty
biało-zielonym
szalikiem zapalili
też kibice Lechii,
której Aram
był kibicem
Zawsze uprzejmy rewolucjonista
TRÓJMIASTO
ŻEGNA ZMARŁYCH
Zo staw my na bo ku sym pa tie i an -
ty pa tie po li tycz ne. Zgi nę li LU DZIE!!!
Po módl my się, za pal my świe czkę
i po myśl my o na szym ży ciu.
E
WCIA
GA ZE TA
.
PL
„Ka tyń, nie za pom ni my” – pi sał na mu rach gdań ski li ce a li sta Aram Ry bic ki
M
AREK
W
ĄS
przy szłych li de rów opo zy cji – dziew czy -
ny i chłop cy z „Je dyn ki”, z „To po lów ki”,
Bo gdan Bo ru se wicz z „Pla sty ka”.
– Po szliś my do oj ca Lud wi ka i ja po -
wie dzia łem wprost: Chce my wal czyć
z ko mu ną o nie po dleg łość Pol ski, two -
rzy my za kon spi ro wa ną gru pę, je steś -
my gotowi na wszystko! – opowiadał
Aram. – Spojrzał na nas jak na wariatów:
Za raz, za raz, spo koj nie, ja ka kon spi ra -
cja, nie tak szybko. A byliście dzisiaj na
mszy? Powiedział, że jest jeszcze inna
opo zy cja. Po ka zał, że moż na ina czej.
W 1976 był Ra dom. Na wią za li kon -
takt ze śro do wi skiem war szaw skie go
KOR. Aram oddał się sprawie całym ser-
cem. W 1977 studiował na Uniwersytecie
Gdań skim hi sto rię i za kła dał Stu den cki
Ko mi tet So li dar no ści. Współ pra co wał
z Wol ny mi Związ ka mi Za wo do wy mi
Wy brze ża, z KPN, dzia łał w ROP CiO.
Zo stał dru ka rzem „Biu le ty nu In for ma -
cyj ne go”, po mor skiej edy cji „Opi nii”,
był re dak to rem „Brat nia ka”.
– Był fi la rem „Brat nia ka” – mó wi Hall.
– Pe łen in wen cji, po my słów. Czło wiek
za sad, ol brzy miej uczci wo ści, wier ny
w przy jaź ni.
Prze de wszyst kim jed nak, wspól nie
z Hallem, od 1979 r. działał w Ruchu Mło-
dej Polski. I to z tym środowiskiem, opozy-
cjo ni stów, ale prze de wszyst kim przy ja -
ciół, związany był najsilniej do końca życia.
To był czas mozolnej pracy wśród ro-
bot ni ków. Ciąg łe aresz to wa nia przez mi -
li cję, dru ko wa nie nie le gal nych pism i ulo -
tek, wy kła dy, or ga ni zo wa nie de mon -
stra cji w rocz ni cę 3 Ma ja i Grud nia 70.
Aram zawsze był w centrum wydarzeń,
es be cja na da wa ła mu ko lej ne kryp to ni -
my – Dominik, Aram, Jazon.
Ta cy lu dzie nie ro bi li ka rier w PRL.
Aram był bez pracy. Pomógł mu ksiądz
Hi la ry Ja stak, ko lej na le gen da trój miej -
skiej opo zy cji. W swo jej gdyń skiej pa ra -
fii za trud nił go ja ko ar chi wi stę. „Jak wkła -
dałem pensję z tacy do kieszeni, to mu-
sia łem przy trzy my wać spod nie, że by
mi nie spadły. Ale byłem szczęśliwy
z pier wszych pie nię dzy” – pi sał po la tach
Ar ka diusz Ry bic ki.
Po tem pra co wał jesz cze ja ko ar chi -
wista przy gdańskim kościele św. Krzy-
ża, na pi sał mo no gra fie obu pa ra fii.
W sierp niu 1980, ra zem z przy ja ciół -
mi z RMP był już w Stoczni Gdańskiej.
18 sierpnia to on, razem z przyjacielem
Ma cie jem Grzy wa czew skim, wy ko na -
li tab li ce z 21 po stu la ta mi Mię dzy za kła -
do we go Ko mi te tu Straj ko we go. Na
dwóch wiel kich sklej kach uży wa nych
do wy kra ja nia ar ku szy bla chy. W 2003
te tab li ce zo sta ły wpi sa ne przez UNE -
SCO na li stę świa to we go dzie dzic twa
kul tu ral ne go „Pa mięć Świa ta”. W „kar -
na wa le So li dar no ści” Aram kie ro wał
agen cją pra so wą Biu ra In for ma cji „S”,
re da go wał „Głos Wol ny”.
13 grud nia zo stał in ter no wa ny, tra fił
do oś rod ka w Strze bie lin ku pod Wej he -
ro wem. Wy szedł w paź dzier ni ku 1982.
Przez ca łe la ta 80. bli sko współ pra co wał
z Le chem Wa łę są. W 1988 opub li ko wał
je go bio gra fię, któ rą póź niej wy da no w 14
kra jach. W tym cza sie pra co wał w gdań -
skiej bibliotece PAN, a od 1986 r. w słyn-
nej Spół dziel ni Usług Wy so ko ścio wych
Świet lik, ra zem z Do nal dem Tu skiem
i Ma cie jem Pła żyń skim, któ ry rów nież
zgi nął w ka ta stro fie pod Smo leń skiem.
W wol nej Pol sce był krót ko se kre ta -
rzem sta nu w kan ce la rii pre zy den ta Wa -
łę sy, pi sał je go prze mó wie nia. Od szedł
po kon f lik cie z Mie czy sła wem Wa chow -
skim. „By łem zde rza kiem Wa łę sy” – ma -
wiał o tym epizodzie w swoim życiu. Po-
tem był dy rek to rem Agen cji Fil mo wej
Pro Film, sze fem Nad bał tyc kie go Cen -
trum Kul tu ry, dy rek to rem de par ta men -
tu kul tu ry w gdań skim Urzę dzie Mar -
szał kow skim, gdań skim rad nym.
Po li tycz nie za wsze wśród gdań skich
kon ser wa ty stów. Naj pierw w Ko a li cji
Re pub li kań skiej, po tem w Par tii Kon -
serwatywnej, od 1996 działał w SKL. Od
1999 do 2001 był wi ce mi ni strem kul tu -
ry, od po wia dał za współ pra cę z za gra -
ni cą i in te gra cję eu ro pej ską. W 2001 r.
związał się z PO. W 2005 został posłem
na Sejm.
– Te ostatnie miesiące przed jego odej-
ściem by ły dla nie go po li tycz nie do bre
– mówi Aleksander Hall. – Robił ważne
rze czy, był rzecz ni kiem re for my IPN.
My ślę, że za wo do wo był speł nio ny. Ale
to nie po li ty ka, tyl ko ro dzi na, przy ja cie -
le naj bar dziej go prze jmo wa li. Był wspa -
nia łym mę żem i oj cem.
„1984 r. Urodził nam się Antoni, nasz
autystyczny syn” – pisał Aram. – „Leka-
rze mówili, że nie ma na to lekarstwa.
Ale za wzię liś my się, za ło ży liś my sto wa -
rzy sze nie po mo cy ta kim dzie ciom. Dziś
50 te ra pe u tów w Gdań sku uczy dzie ci
autystyczne. Mój syn wiele umie, ale od-
kąd mo ja żo na Mał go sia zo sta ła spe cja -
list ką z ko niecz no ści, od ra na do wie czo -
ra dzwoni u nas telefon...”.
W so bo tę, od ra na, w do mu Mał go -
si Ry bic kiej przy ja cie le wspo mi na li Ara -
ma. Hall: – Małgosia jest silna. Tylko An-
toni jeszcze nic nie wie. Jak mu to po-
wie dzieć?
1
„Obym mógł przy tym nie zapo-
mi nać o po trze bach in nych lu dzi”
(D. Ham mar skjold), zwłasz cza tych,
któ rzy utra ci li swo ich bli skich.
A
NTONI
S
TYRCZULA
F
A CE BO OK
A
R KA DIU SZA
R
Y BIC KIE GO
„Uro dzi łem się w czep ku, wkrót ce mia -
łem sied mio ro ro dzeń stwa, to na u czy -
ło mnie dzielić się z innymi” – tak za-
czął not kę bio gra ficz ną o sa mym so -
bie.
Aram, tak na niego wszyscy mówi-
li. Roz ma wia łem z nim w wiel ka noc -
ny po nie dzia łek – świą tecz ne ży cze -
nia, moja prośba o jakiś telefon. Bo na
Ara ma za wsze moż na by ło li czyć. Za -
wsze uprzejmy, gotów do pomocy,
z uśmiechem na twarzy. Skromny fa-
cet. A prze cież to był re wo lu cjo ni sta,
któ ry swo ją wal kę o wol ną Pol skę za -
czął długo przed Sierpniem.
W gorącym roku 1968 był uczniem
I LO w Gdań sku. Wspól nie z Alek san -
drem Hal lem, z Grze go rzem Grze la -
kiem nisz czy li PRL-ow skie pla ka ty
i roz rzu ca li włas ne ulot ki.
– We wrześniu 1968 r., gdy się po-
zna liś my, go rą cym te ma tem by ła in -
ter wen cja w Cze cho sło wa cji – opo wia -
dał mi kilka lat temu. – Byłem trochę
dum ny, że pol scy spa doch ro nia rze
zdo by li ja kieś lot ni sko w Cze chach.
Ta ki syn drom „Czte rech pan cer nych”.
A Olek Hall od razu ostro potępiał in-
ter wen cję. Twier dził, że wszy scy je -
steś my w nie wo li Mosk wy. Dał nam
do my śle nia.
– To on pisał na murach, myśmy go
ob sta wia li – wspo mi na Hall. – Pi sał
m.in.: „Ka tyń, nie za pom ni my”.
Wkrót ce tra fi li pod skrzy dła oj ca
Lud wi ka Wiś niew skie go, któ ry przy
koś cie le św. Mi ko ła ja two rzył Dusz pa -
ster stwo Aka de mic kie. Na po cząt ku
lat 70. to tam poznała się cała grupa
Nie gło so wa łam na Le cha Ka czyń -
skie go, ale od kąd zo stał pre zy den -
tem, ob ser wo wa łam to, co ro bi. Mi -
mo powszechnych kpin z niego, za-
rzu tów i ata ków prze ko na łam się, że
on chce rze czy wi ście zmie nić Pol -
skę, po dej mu je nie po pu lar ne de cy -
zje, nie boi się opinii publicznej.
Strasznie mi przykro, że dopiero je-
go śmierć uzmysłowiła mi, kim był.
A
NNA Z
P
RZYMORZA
CZY TEL NIK
„G
A ZE TY

Właś nie wró ci łam. Ze Smo leń -
ska. Wprost z po cią gu po je cha łam
na Krakowskie, pod Pałac. Wciąż nie
dociera do mnie przekaz. Wszyscy
moi go ście za pro sze ni do roz mów,
któ re mia łam pro wa dzić pod czas
trans mi sji z Ka ty nia, zgi nę li.
J
OANNA
L
ICHOCKA
F
A CE BO OK
M
A CIE JA
P
ŁA ŻYŃ SKIE GO
Cześć ich pamięci... dziś opłaku-
jemy ludzi, bo urzędy już wkrótce
zo sta ną ob sa dzo ne no wy mi. Trze ba
wy cią gnąć wnio ski z tej tra ge dii
i wpro wa dzić od po wied nie pro ce -
dury, tak aby już nigdy presja czasu
i am bi cji po li tycz nych nie prze wa -
ży ła nad bez pie czeń stwem.
NODUCKS
GA ZE TA
.
PL
Aram nigdy nie podnosił głosu
Dla Ga zety
Jacek Karnowski
prezydent Sopotu
Pła żyń skim jeź dzi łem w gó ry, pa mię -
tam, jak uczył się jeździć na nartach.
Graliśmy razem w piłkę od lat, Maciej
grał na obronie, Aram był pomocni-
kiem.
Zna łem też pre zy den cką pa rę, pań -
stwo Ka czyń skich. By wa łem u nich
w do mu w So po cie. To by li bar dzo cie -
pli lu dzie, róż ni ce po li tycz ne nie ma -
ją tu nic do rzeczy. Byłem na mszy
w koś cie le Ma riac kim i na po cho dzie,
wpi szę się do księ gi kon do len cyj nej.
O godz. 19 umó wi liś my się z ko le ga mi
z bo i ska na spot ka nie. Za wsze gra liś -
my o tej porze.
Spot ka my się, że by za sta no wić się, jak
uczcić na szych przy ja ciół.
1
NOT
.
IZA
K
RZYSZTOF
S
KIBA
:
Wi dzia łem się z nim
dwa dni przed katastrofą. Polski In-
sty tut Sztu ki Fil mo wej or ga ni zo wał
w Sejmie pokaz filmu „Beats of Fre-
e dom”. On w nim wy stę pu je. Re ży -
ser filmu zapytał mnie, który z waż-
nych opo zy cjo ni stów móg łby opo -
wiedzieć o rocku lat 80. Wskazałem
Arama. To się samo narzucało, bo on
był młody duchem i zawsze nas
wspie rał.
M
AREK
W
ĄS
: Pracowaliście razem
w ProFilmie.
– My z Kon jem ro bi liś my pro gram
„Lalamido”. On był tam prawą ręką
Mać ka Grzy wa czew skie go, je go sio -
stra jest żoną „Grzywki”. Aram odpo-
wia dał m.in. za sce na riu sze. Le gen da
opo zy cji, w ta kich sta rych anar chi -
stach jak my budził respekt. Ale to był
bar dzo ciep ły, skrom ny fa cet. Ni gdy
nie słyszałem, żeby na kogoś podniósł
głos, opieprzył. On nie krzyczał.
To był bardzo kulturalny człowiek.
– O tak. Przecież ta cała opozycja to były
po wy cią ga ne swe try, faj ki i prze kleń stwa.
A Aram zawsze elegancki, wręcz dan-
dys. Ary sto kra tycz ne ma nie ry, nie na -
gan na pol szczyz na. Tyl ko że ta Fran cja-
ele gan cja by ła u nie go na tu ral na. Ta ki
miał styl, ta ki tem pe ra ment, ni gdy nie
za dzie rał no sa.
Lubił rocka?
– Tak, to nie przypadek, że od lat 90.
zaj mo wał się kul tu rą. W Gdań sku,
w sej mi ku, i w War sza wie, ja ko wi -
ce mi ni ster. On się w to au ten tycz -
nie an ga żo wał. Gdy za kła da liś my
w Gdań sku mu ze um pol skie go roc -
ka, było jasne, że o pomoc trzeba
zwrócić się do Arama, i nie zawiódł
nas. Wiem, że Gdańsk szczególnie
leżał mu na sercu. Uwielbiał to mia-
sto, rów nież z War sza wy pil no wał
spraw gdań skiej kul tu ry. Ta ki czło -
wiek, na którym zawsze możesz po-
le gać.
1
– Kie dy do wie dzia łem się o ka ta -
stro fie, właś nie przy je cha łem do Za -
kopanego na narty. To był pierwszy
dzień mo je go ur lo pu. Od ra zu wró -
ciłem. Wśród ofiar są moi najbliżsi
przy ja cie le, Ma ciej Pła żyń ski i Aram
Ry bic ki. Ta cy przy ja cie le na śmierć
i życie, na zawsze.
Ara ma zna łem jesz cze z cza sów
opo zy cji, z Mło dej Pol ski, na wet jesz -
cze za nim do niej przy stą pi liś my.
Obaj by li po li ty ka mi po nad ko niun -
ktu ral ny mi, nie zwy kły mi ludź mi.
Znałem też ich rodziny, z Maćkiem
GD3
R
OZ MA WIAŁ
M
AREK
W
ĄS
4
Polska w żałobie
1
Trójmiasto
www.trojmiasto.gazeta.pl
Poniedziałek 12 kwietnia 2010
1
Gazeta Wyborcza
1
www.wyborcza.pl
ŻAŁOBA NA POMORZU
|
WSPOMINAMY OFIARY KATASTROFY
Tysiące osób wzięło
udział w niedzielne
południe w mszy św.
odprawionej
w kościele Mariackim
w Gdańsku w intencji
tragicznie zmarłych
pasażerów rządowego
samolotu.
Nabożeństwo
odprawili wspólnie
abp Tadeusz Gocłowski
oraz abp Sławoj Leszek
Głódź. Nie wszyscy
chętni zmieścili się
do ogromnej świątyni
– setki osób stały przed
wejściami do kościoła
Bez słów na wiatr
par tia mi. Świa do mie scho dził na po -
li tycz ny mar gi nes, choć w ba da niach
opi nii pu blicz nej wciąż wy pa dał re we -
la cyj nie.
W przed ter mi no wych wy bo rach
w 2007 r. wystartował do Sejmu z par-
tyj nej li sty. Do stał pier wsze miej sce
w Gdańsku od PiS-u, na przedwybor-
czej kon wen cji kry ty ko wał Tu ska i Plat -
formę. Zdobył mandat, ale do PiS-u
nie wstąpił. W 2008 r. został prezesem
Sto wa rzy sze nia Wspól no ta Pol ska.
– To była dla niego doskonała fun-
kcja na trudne czasy. Bez przeszkód
i nie wcho dząc w spo ry par tyj ne, mógł
re a li zo wać swo ją pa sję, pa sję służ by
– mó wi je den ze współ pra cow ni ków
mar szał ka.
– Znalazł sobie ujście dla aktywno-
ści w po mo cy dzie ciom. My śla łem, że
je go dni nad ej dą. To ka rie ra nie do peł -
nio na, nie zo stał wy ko rzy sta ny do koń -
ca – ocenia Kozłowski.
Nie zdążył m.in. dokończyć jedne-
go z wie lu pro jek tów po mo cy Po lo nii.
– W pią tek roz ma wia liś my na te mat
ko lej nej edy cji ak cji „La to z Pol ską”.
W ub.r. przy ję liś my na wa ka cje 2500
dzie ci z Bia ło ru si, za sta na wia liś my się,
któ re sa mo rzą dy po pro sić te raz o po -
moc – mówi Kazienko.
Gdań ski rad ny i ko le ga mar szał ka
Wie sław Ka miń ski mó wi, że Pła żyń skie -
go w świe cie po li ty ki wy róż nia ły dwie
cechy – skromność i słowność: – Lata
uczest ni cze nia w spra wo wa niu wła dzy
nie zmie ni ły go. Po zo stał ci chy i zwy -
czaj ny, w rów nym stop niu sku pio ny na
waż nym ofi cjal nym roz mów cy, jak i na
nie zna nym prze chod niu, któ ry go za -
gad nął. Był też nie sły cha nie słow ny, czę -
sto śmialiśmy się, że jak już kiwnie tą
swo ją ły są gło wą, to sło wa do trzy ma.
Nie składał obietnic bez pokrycia.
Ma ciej Pła żyń ski zo sta wił żo nę
El żbie tę – sę dzi nę Są du Okrę go we go
w Gdańsku – oraz troje dzieci – 26-let-
nie go Ja ku ba, 24-let nią Ka ta rzy nę
i 21-let nie go Kac pra.
1
K
RZYSZTOF
K
ATKA
la ty zna jo my ze „Świet li ka” Mi ro sław
Ry bic ki.
– Brał ro bo tę, na wet je śli wy da wa -
ła się nie wy ko nal na. Nie mu siał wie -
dzieć, jak to zrobić, miał zaufanie, że
chło pa ki coś wy my ślą – do da wał Zdzi -
sław Ka miń ski, rów nież pra cow nik
„Świet li ka”.
W sierpniu 1990 r. został pierwszym
nie ko mu ni stycz nym wo je wo dą gdań -
skim. Zwią zał się z gdań ski mi kon ser -
wa ty sta mi. – Wte dy się po zna liś my,
był bar dzo kon kret ny, rze czo wy, a przy
tym bez poś red ni – mó wi Jan Koz łow -
ski, by ły mar sza łek po mor ski, dziś eu -
ro po seł. – Szyb ko stał się au to ry te tem
dla wielu, także dla mnie.
Ma ciej Ka zien ko, asy stent no we go
wo je wo dy, po zo stał u bo ku Pła żyń -
skiego przez blisko 20 lat. – Stał się mo-
im wzorem, nie było u niego fuszerki,
tyl ko peł ne za an ga żo wa nie – mó wi Ka -
zien ko. – Za przy jaź ni liś my się, był dla
mnie jak brat.
Po pu lar ność Pła żyń skie go i wy so -
kie oce ny je go pra cy spo wo do wa ły, że
po objęciu władzy w 1994 r. SLD oba-
wia ło się go usu nąć. Zo stał od wo ła ny
dopiero w lipcu 1996 r. przez premie-
ra Wło dzi mie rza Ci mo sze wi cza, co
wy wo ła ło pro te sty za koń czo ne spon -
ta nicz nym kil ku ty sięcz nym wie cem
miesz kań ców w Gdań sku.
– Sta liś my wte dy na przed pro żu
Dwo ru Ar tu sa, do kład nie w tym sa -
mym miej scu, w któ rym w nie dzie lę
wy sta wio no księ gę kon do len cyj ną
– mó wi przy ja ciel Pła żyń skie go.
W wy bo rach par la men tar nych
1997 r. uzy skał naj lep szy wy nik wy bor -
czy w Polsce – 125 tys. głosów. Z ramie-
nia AWS został marszałkiem Sejmu.
– Naj wię kszą sa tys fak cję miał z przy -
ję cia Oj ca Świę te go w Sej mie, cie szył
się, że mógł się do tego przyczynić
– wspo mi na ją współ pra cow ni cy.
W styczniu 2001 r. z Andrzejem
Ole chow skim i Do nal dem Tu skiem
po wo łał Plat for mę Oby wa tel ską – na
pa mięt nym spot ka niu w ha li Oli via.
Olechowski wniósł do PO grupę sym-
pa ty ków, któ rzy po par li go w wy bo -
rach pre zy den ckich, Tusk przy pro wa -
dził gro no dzia ła czy z Unii Wol no ści,
a Pła żyń ski przy łą czył tłum sa mo rzą -
dow ców, głów nie z Po mo rza. Dzię ki
niemu z dnia na dzień nowy ruch za-
si li li pre zy den ci miast, wój to wie, rad -
ni. – Ole chow skie go zna liś my z te le wi -
zji, Tusk fun kcjo no wał głów nie w war -
szaw skiej po li ty ce, za u fa liś my Mać ko -
wi – mówili.
Bu do wał ko a li cje sa mo rzą do we na
Po mo rzu, skle ił też po ro zu mie nie
w sejmiku między PO, PiS a LPR. – Za-
wdzięczam mu to, że zostałem mar-
szał kiem, to by ła je go de cy zja – przy -
zna je Jan Koz łow ski. – Po tra fił za wie -
rać kom pro mi sy i twar do bro nić swo -
ich przekonań. Nie było u niego agre-
sji, swoje umiał powiedzieć, ale nie wy-
wo ły wał nie chę ci u słu cha cza.
Zo stał sze fem Plat for my, ale w
2003 r. nie o cze ki wa nie opu ścił par tię.
– Partia centrowa nie jest miejscem dla
mnie. Ważne jest, w którą stronę pójdzie
PO. W prawą – wtedy ze mną, do cen-
trum – beze mnie – tłumaczył Płażyński.
Ka zien ko pa mię ta roz sta nie z PO ja -
ko naj trud niej szą chwi lę mar szał ka. – Po -
rzu ce nie te go „dziec ka” strasz nie prze -
żył, a już tragedią stało się to, że jego gest
nie zo stał zro zu mia ny. Od cho dził, mó -
wiąc, że Platforma powinna iść w innym
kie run ku. Do mnie to tra fi ło, od sze dłem
razem z nim – mówi Kazienko.
– Ja go wtedy nie rozumiałem
– przy zna je Koz łow ski. – Do pie ro po -
tem uświadamiałem sobie, że dla nie-
go waż na by ła atmo s fe ra współ pra cy,
nie uznawał gierek, męczyły go. To był
facet, który chciał, żeby jego wewnętrz-
ne prze ko na nie zga dza ło się z tym, co
się dzieje. Jak tego brakowało, to się
wycofywał. Nie parł za wszelką cenę
do sta no wisk, u nie go to by ło pod po -
rząd ko wa ne war to ściom.
W wy bo rach do Par la men tu Eu ro -
pej skie go w 2004 r. wy sta wił włas ny
komitet. To miał być wstęp do budo-
wy partii chadeckiej. Nie odniósł suk-
ce su, ale na li ście wy bor czej po ja wił
się syn Lecha Wałęsy – Jarosław.
– Roz ma wia liś my o ży ciu, py tał
mnie o pla ny i za pro po no wał start
– wspo mi na Ja ro sław Wa łę sa, któ ry
de pu to wa nym zo stał w ub.r. – Był mo -
im men to rem, je go rów no wa gę i sto -
ic ki spo kój sta ram się na śla do wać. Dał
mi szan sę. Dzię ku ję, panie Ma cie ju.
W 2005 r. wy grał sa mo dziel nie wy -
bo ry do Se na tu, był zwo len ni kiem
współpracy PO i PiS-u, nie odnalazł
się w sy tu a cji kon f lik tu mię dzy ty mi
Woj nę mię dzy PO a PiS po sta no wił
prze cze kać, an ga żu jąc się w dzia łal -
ność na rzecz Polonii. Liczył, że jego
czas w wiel kiej po li ty ce jesz cze na -
d ej dzie, a wy trwa ło ści ni gdy mu nie
bra ko wa ło.
Rok fizycznej pracy na Śląsku po
ukoń cze niu li ce um za har to wał mło de -
go Pła żyń skie go. W 1977 r. przy je chał
do Gdań ska i za czął stu dia praw ni cze
na Uniwersytecie Gdańskim. Najpierw
związał się z Ruchem Młodej Polski,
póź niej za kła dał Nie za leż ne Zrze sze -
nie Studentów, w 1981 r. kierował straj-
kiem oku pa cyj nym na uczel ni.
Za ło żył też Spół dziel nię Pra cy Usług
Wy so ko ścio wych „Świet lik”, zna ną też
ja ko „Gdańsk”. Fir ma za trud nia ła dzia -
ła czy gdań skiej opo zy cji, m.in. Do nal -
da Tu ska, Wie sła wa Wa len dzia ka. Po -
dej mo wa li trud ne pra ce na wy so ko -
ściach, ma lo wa li ko mi ny.
– Ma ciej w tam tych wy jąt ko wo trud -
nych cza sach bez in te re sow nie po dał
dłoń wielu osobom – wspomina An-
drzej Ko wal czys, ko le ga z opo zy cji. – Miał
niezwykły charakter, był nie do zdar-
cia, wy cho dził z wie lu opre sji. Pa mię -
tam, jak kiedyś koledzy ze spółdzielni
szli na skróty po jeziorze Niegocin. Ma-
ciej wpadł pod lód, zaczął się topić, ale
był taki silny, że sobie poradził.
– To on przed robotą wyceniał, ile
firma chce wziąć. Stawał przed ko-
minem, mrużył oczy i mówił na czu-
ja: pięć milionów! – wspominał przed
Wszę dzie to wa rzy szy ła Pre zy den to wej
Wśród ofiar katastrofy rządowego
samolotu jest wywodząca się z Kwi-
dzyna Izabela Tomaszewska, z zawo-
du archeolog, przez ostatnie lata zwią-
zana z Kancelarią Prezydenta RP.
D
OROTA
K
ARAŚ
: Pani siostrę nazywano
„Pierwszą Damą Pierwszej Damy”.
M
AŁGORZATA
P
OSADZKA
:
Tak, rze czy wi -
ście, w Kan ce la rii Pre zy den ta zaj mo -
wała się wszystkim, co związane by-
ło z Ma rią Ka czyń ską. Cie szy ła się du -
żym za u fa niem za rów no Pani Pre zy -
den to wej, jak i Le cha Ka czyń skie go.
Zzawodu była archeologiem, w jaki
sposób związała się z Kancelarią Pre-
zydenta?
– Róż nych wy bo rów do ko nu je my w ży -
ciu. Ar che o lo gia by ła au ten tycz ną pa sją
mojej siostry, od dziecka chciała wyko-
ny wać ten za wód. Obie na le ża łyś my do
ZHP. Iza brała udział w akcji „Operacja
1001 From bork” – har cer skiej ini cja ty -
wie z przełomu lat 60. i 70., której celem
by ła od bu do wa te go mia sta. Przy jeż dża -
ła do Fromborka przez kilka lat, uczest-
ni czy ła m.in. w pra cach ar che o lo gicz -
nych w ka te drze. Ar che o lo dzy, któ rych
tu po zna ła, utwier dzi li ją w wy bo rze kie -
run ku stu diów. Na wy dzia le ar che o lo -
gii Uni wersytetu War szaw skie go po zna -
ła swojego męża Jacka. A po wielu latach
pra cy w za wo dzie zde cy do wa ła się
przejść do biu ra rzecz ni ka pra so we go
Urzę du Mia sta w War sza wie. Za wsze by -
ła bar dzo ener gicz na i do brze zor ga ni -
zo wa na, dla te go pra co wa ła tu przez ka -
den cje ko lej nych pre zy den tów War sza -
wy: Mar ci na Świę cic kie go, Pa wła Pi skor -
skie go, Woj cie cha Ko za ka i Le cha Ka -
czyńskiego. To właśnie on zabrał ją do
Pa ła cu Pre zy den ckie go.
Czym się zajmowała?
– By ła dy rek to rem zes po łu pro to ko lar -
ne go pre zy den ta RP. Or ga ni zo wa ła wy -
ja zdy kra jo we i za gra nicz ne Pani Pre -
zy den to wej, jej pra cę spo łecz ną, udział
w wy wia dach i kon fe ren cjach. To wa -
rzy szy ła pa rze pre zy den ckiej we wszyst -
kich wy ja zdach. Dba ła o wi ze ru nek Ma -
rii Ka czyń skiej.
Ten wizerunek był świetny.
– Iza by ła by szczę śli wa, gdyby to usły sza ła.
Pani siostra niedawno została babcią.
– Emil, jej pierwszy wnuczek, ma 15 mie-
się cy. Spę dza ła z nim każ dą chwi lę wie -
czorem, kiedy mogła wyrwać się z pracy.
Nie ste ty, Emil nie bę dzie pa mię tał bab ci.
Kiedy rozmawiałyście ostatni raz?
– Siostra spędzała u nas, w Gdańsku,
świę ta wiel ka noc ne. Roz ma wia łyś my
przez te le fon w czwar tek wie czo rem.
Od wielu lat dzwoniłyśmy do siebie nie-
mal każ de go dnia.
1
R
OZ MA WIA ŁA
D
OROTA
K
ARAŚ
Izabela Tomaszewska
GD
– Maciej Płażyński byłby znakomitym premierem czy prezydentem – mówi europoseł
Jan Kozłowski. – Za wcześnie na pożegnalny tekst o nim
www.trojmiasto.gazeta.pl
Trójmiasto
1
Polska w żałobie
5
www.wyborcza.pl
1
Gazeta Wyborcza
1
Poniedziałek 12 kwietnia 2010
ŻAŁOBA NA POMORZU
|
WSPOMINAMY OFIARY KATASTROFY
W sobotę o godz. 17
na stadionie przy ul. Traugutta
piłkarze Lechii mieli rozegrać
mecz z Polonią Bytom.
Z powodu tragedii
w Smoleńsku wszystkie
imprezy sportowe zostały
odwołane. Kibice postanowili
przyjść jednak na stadion
i uczcić pamięć zmarłych,
wśród których byli też znani
sympatycy biało-zielonych
– Arkadiusz Rybicki
i Maciej Płażyński.
Pojawiło się ok. 200 osób
ze zniczami, flagami
klubowymi i narodowymi.
Na płocie zawisła też flaga
przygotowana specjalnie
na rocznicę zbrodni
katyńskiej.
Kibice w milczeniu odpalili
race, a potem odśpiewali
hymn narodowy i rozeszli się
do domów. Wielu z nich wzięło
udział w wieczornej mszy św.
w Katedrze Oliwskiej
Iza be la Ja ru ga-No wac ka:
TRÓJMIASTO
ŻEGNA ZMARŁYCH
esen cja le wi cy
Ko cha ni Ma rio lu, Ewo, Ka mi lu
i Ma ju. Jak wszy scy je steś my wstrząś -
nię ci tą tra ge dią, skła da my naj ser -
decz niej sze kon do len cje i łą czy my
się w bólu. Helskie lata naszej mło-
do ści wspo mi na my ja ko pięk niej szy
okres życia.
KOMANDOR PODPORUCZNIK
J
ERZY
S
ZYMAŃSKI Z RODZINĄ
KSIĘ GA KON DO LEN CYJ NA
M
A RY NAR KI
W
O JEN NEJ
Przez jeden dzień rządziła Polską, przez całe życie broniła praw kobiet i najsłabszych,
a wkrót ce mia ła zo stać bab cią. Gdań szczan kę Iza be lę Ja ru gę-No wac ką wspo mi na jej
przy ja ciel Ry szard Ka lisz, po li tyk SLD
Śmierć. Śmierć uczy, jak nie chce
się umierać. Śmierć nie uczy umie-
rania. Śmierć nie uczy życia. My, tu
w Pol sce nie po tra fi my czer pać z lek -
cji śmierci...
M
ACIEJ
S
ANDECKI
: Ostatni raz pan wi-
dział panią Izabelę...
R
YSZARD
K
ALISZ
:
W pią tek w Sej mie,
kil ka na ście go dzin przed od lo tem.
By liś my w re sta u ra cji na ka wie, dłu -
go roz ma wia liś my. Po tem ze szliś my
na dół, tam gdzie znajduje się palar-
nia i skrzynki dla posłów. Pamiętam,
że ubra na by ła w ta ki sty lo wy ża kiet
i spod nie – wy glą da ła prze pięk nie!
Na wet po wie dzia łem jej kom ple -
ment: Iza, jaką ty masz figurę! Poże-
gnaliśmy się, po czym zniknęła mi
w ob ro to wych drzwiach.
A pamięta pan wasze pierwsze spot-
kanie?
– Nie pamiętam, ale to było gdzieś na
początku lat 90. Byłem jeszcze wte-
dy ad wo ka tem. Od ra zu się po lu bi liś -
my, z czasem ta znajomość przero-
dzi ła się w przy jaźń. Za czę liś my by -
wać u sie bie w do mu, po zna liś my swo -
je ro dzi ny.
Jaki był jej dom?
– Niezwykły. Razem ze swoim mę-
żem, pro fe so rem Je rzym No wac kim,
rek to rem Pol sko-Ja poń skiej Wyż szej
Szko ły Tech nik Kom pu te ro wych
w War sza wie, stwo rzy li ma gicz ne
miejsce. To był otwarty dom, przez
któ ry prze wi ja ło się mnó stwo osób.
Mie li bar dzo bar wnych przy ja ciół, lu -
dzi róż nych na ro do wo ści, kul tur, wy -
znań.
Przez Je rze go mie li spo ro zna jo -
mych Ja poń czy ków. W ich do mu by -
wa ło wie lu ar ty stów, lu dzi na u ki – Han -
na Ba ku ła, Kry sty na Kof ta, Ma gda le -
na Śro da. To czy liś my tam fa scy nu ją -
ce rozmowy. Do tego ten klimat Wscho-
du. Iza i Je rzy by li za fa scy no wa ni kul -
tu rą ja poń ską, chiń ską. Ich pa sją by ły
pod ró że w tam te re jo ny. Wie lo krot nie
po ka zy wa ła mi zdję cia z tych wy praw.
Za wsze przy wo zi li też ja kieś dzia ła sztu -
ki, któ ry mi ozda bia li dom. Pod czas to -
wa rzy skich spot kań Iza przy go to wy -
wa ła też czę sto eg zo tycz ne po tra wy.
Sushi gościło na ich stole na długo za-
nim stało się modne. Mieli też corocz-
ną tradycję – w pierwszy dzień lata or-
ga ni zo wa li u sie bie gar den par ty. By li
wspa nia łą pa rą – ko cha ją cą się, od da -
ną sobie, wierną.
Byliście nie tylko znajomymi, ale współ-
pracownikami w jednym rządzie Mar-
ka Belki. Pan, minister spraw we-
wnętrznych, ona wicepremier odpo-
wiedzialna za sprawy społeczne. Jak
to wyglądało?
– To był w ogóle rząd przyjaciół, w któ-
rym nie dochodziło do większych
spo rów. Iza zaj mo wa ła w nim jed nak
szcze gól ne miej sce. Na po sie dze niach
Ra dy Mi ni strów od waż nie za bie ra -
ła głos, by ła zde cy do wa na, po tra fi ła
uparcie bronić swoich racji. To bu-
dziło respekt, ale Iza robiła to z po-
czu cia mi sji. Po li ty ka w jej wy ko na -
niu by ła do bó lu au ten tycz na. By ła
szcze rze za an ga żo wa na w spra wy
naj u boż szych, cho rych, pie lę gnia -
rek, nie peł no spraw nych i oczy wi ście
w spra wy ko biet. By ła ta ką esen cją
le wi cy – otwar tą, życz li wą, wraż li wą
na ludz ką krzyw dę. Bar dzo wspie ra -
ła pie lę gniar ki, pa mię tam, że go dzi -
na mi roz ma wia ła z ni mi przez te le -
fon, spo ty ka ła się. Iza by ła fa scy nu -
ją cą ko bie tą. Z jed nej stro ny sub tel -
ną, ko bie cą, nie zwy kle ciep łą, a z dru -
giej bar dzo sta now czą w spra wach,
na któ rych jej za le ża ło.
Pamięta pan jakąś szczególną sytua-
cję z posiedzenia rządu?
– No tak, Iza przez jeden dzień rządzi-
ła krajem!
Jak to?
– Pamiętam dokładnie, to było 7 lipca
2005 ro ku, dzień ata ków ter ro ry stycz -
nych w Lon dy nie. Wiel ka tra ge dia,
mo bi li za cja, a tu pre mie ra Bel ki i wi -
ce pre mie ra Ha us ne ra nie ma w kra -
ju, ja byłem akurat chory, no i Iza
wszyst kim mu sia ła za rzą dzać. Po ra -
dzi ła so bie per fek cyj nie! By łem pod
wiel kim wra że niem jej spraw no ści
or ga ni za cyj nej, de ter mi na cji, efek -
tyw no ści.
Dru gi ta ki szcze gól ny mo ment to
pa ra da rów no ści w War sza wie. Słyn -
na sprawa – prezydent miasta Lech Ka-
czyński nie wydał na nią zgody, a ma-
nifestanci i tak chcieli przejść. Iza za-
dzwoniła do mnie, szefa MSWiA, prze-
ko ny wa ła, że cho ciaż ta pa ra da jest nie -
le gal na, to mu si mieć ochro nę po li cji.
By ła tak za an ga żo wa na w spra wę, że
uległem. Potem okazało się, że miała
ra cję, co zo sta ło po twier dzo ne orze -
czeniami sądów. To właśnie Iza namó-
wiła mnie później, żebym poszedł na
Manifę i chodzę już na te parady od lat.
Osierociła dwie córki...
– Poznałem Kasię i Basię, ich mężów.
By ła rów nież bab cią 3-let nie go Ja ku ba.
Od tygodni cieszyła się, że wkrótce przyj-
dzie na świat jej drugi wnuk. Nie docze-
ka ła.
1
A
DAM
S
ZEJNFELD
F
A CE BO OK
M
A CIE JA
P
ŁA ŻYŃ SKIE GO
Trudno uwierzyć, że to przypa-
dek. Ja kaś prze wrot na iro nia lo su.
Ka tyń, Ka czyń ski, eli ta pol skie go
spo łe czeń stwa. Słu cham w ra dio
wspom nień o lu dziach, któ rzy tam
zgi nę li i je stem zdru zgo ta ny i prze -
ra żo ny. Nie wie dzia łem, że mie li ta -
kie osią gnię cia, ta kie pla ny, ty le zro -
bili dla Polski.
J
ANUSZ
W
YSZNIŃSKI Z
G
DYNI
CZY TEL NIK
„G
A ZE TY

Serce pęka, gdy ginie człowiek.
Wczoraj zginął nie admirał, lecz czło-
wiek i to czło wie ka bę dzie my op ła -
ki wać.
E
MILIA
S
TUBIŃSKA
,
KSIĘ GA KON DO LEN CYJ NA
M
A RY NAR KI
W
O JEN NEJ
Wielki smutek, łączę się w bólu
z ro dzi na mi tych, któ rzy zgi nę li.
GDAŃSZCZANKA
G
A ZE TA
.
PL
R
OZ MA WIAŁ
M
ACIEJ
S
ANDECKI
Smutna droga do Sejmu
Zawsze można oddać hołd
GD
Posłów, którzy zginęli w katastro-
fie, zastąpią kandydaci z ich list wy-
borczych z kolejną najwyższą liczbą
głosów.
Man dat po Ma cie ju Pła żyń skim wy -
branym w 2007 r. w okręgu gdańskim
z li sty PiS przy pa da Ka zi mie rzo wi
Smo liń skie mu z Tcze wa. To praw nik,
za rządów PiS był prezesem Stocz-
ni Gdynia.
Sej mo we miej sce Ar ka diu sza Ry -
bic kie go z te go sa me go okrę gu wy -
bor cze go zaj mie kan dy dat z li sty PO.
Nie wia do mo do kład nie kto, po nie -
waż osta t nio – gdy ob sa dza no man dat
po eu ro po śle Ja ro sła wie Wa łę sie – ko -
lej ni kan dy da ci re zy gno wa li.
W pier wszej ko lej no ści man dat
przy pa da wi ce pre zy den to wi So po tu
Pa wło wi Or łow skie mu, któ ry za po wia -
dał, że chce pełnić swoją funkcję w mie-
ście do końca kadencji. Co zrobi teraz?
– Nie zastanawiam się nad tym, to nie
czas na to. Prze ży wa my ża ło bę.
Ko lej ny wy nik po Or łow skim zdo -
był rad ny Gdań ska Je rzy Bo row czak.
Przed laty, po śmierci Franciszki Ce-
giel skiej, wszedł w trak cie ka den cji do
Sej mu. Ale jak się nie o fi cjal nie do wie -
dzie liś my, przy ję cie przez nie go man -
datu jest wątpliwe. Być może więc no-
wym po słem PO zo sta nie wi ce bur -
mistrz Prusz cza Gdań skie go Ry szard
Świl ski.
W okrę gu gdyń sko-słup skim man -
dat z li sty Le wi cy i De mo kra tów po
Iza be li Ja ru dze-No wac kiej przy pa da
sta ro ście człu chow skie mu Alek san -
drowi Gappie. – To nie jest chwila na
po dej mo wa nie de cy zji. Nic się nie za -
goiło, za jakiś czas wrócę do tematu
– mówi Gappa.
1
KFK
- Nie mogliśmy nie upamiętnić ofiar.
Ale nie mieliśmy flagi, więc w sobotę
wieczorem żona odcięła dwa kawałki
materiału – z czerwonego i białego ob-
rusa – i zszyła je – opowiada pan Je-
rzy, który mieszka na Starym Mieście
w Elblągu.
– Są sie dzi po szli za na szym przy kła dem
i do nie dzie li w na szej i są sied niej ka -
mie ni cy po ja wi ło się ko lej nych kil ka -
na ście f lag.
Przed katedrą – pod krzyżem mi-
syjnym i pomnikiem Jana Pawła II – el-
blą ża nie za pa la ją zni cze. Ktoś po sta -
wił opra wio ne w ram kę czar no-bia łe
zdję cie Ma rii i Le cha Ka czyń skich,
a de le ga cja pił ka rzy i ki bi ców Olim pii
El bląg przy nio sła wie niec z bia ło-czer -
wo nych kwia tów.
Na stronie www.umelblag.pl uru-
cho mio no w so bo tę in ter ne to wą księ -
gę kon do len cyj ną. Do nie dzie li wie -
czór wpisała się tam blisko setka osób.
W po nie dzia łek w po łud nie pa pie ro -
wa księ ga kon do len cyj na zo sta nie wy -
ło żo na w sa li sta ro miej skiej Urzę du
Miej skie go przy ul. Świę te go Du cha
3-4.
1
SZ
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hannaeva.xlx.pl