Zgryźliwość kojarzy mi się z radością, która źle skończyła.
Okładkę projektował MIECZYSŁAW WIŚNIEWSKI
Redaktor WIESŁAWA ZANIEWSKA
Redaktor techniczny JACEK ZYKUS
Korektor HANNA PRZEWŁOCKA
Cztery tysiące sześćset czterdziesta druga publikacja Wydawnictwa MON
Printed in Poland Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa 1970. Wydanie I
Nakład 210 C00+280 egz. Objętość: 4,88 ark. wyd., 4,0 ark. druk. Papier druk. sat. VII ki. 65
g, (€3 cm z roli) z Myszkowskich Zakładów Papierniczych. Oddano do składu w styczniu
1970 r. Druk ukończono w lipcu 1870 r. w Wojskowych Zakładach Graficznych w
Warszawie. 7am. nr 1479 z dnia 8.I.1S70 r.
Cena zł 5.-
K-58
WACŁAW CZYŻEWSKI
JASTRZĄB
ZANIM PADŁY STRZAŁY
Słońce stało już w zenicie, gdy Antek Paleń, który ocknął się pierwszy z krótkiego snu, zaczął
budzić swych kolegów. Było ich trzech wyciągniętych na puszystej trawie w cieniu zagajnika
kipiącego gęstą, świeżą zielenią. Obok nich leżały karabiny z rozłożonymi zamkami i ten
widok najbardziej go zirytował.
- Wstawaj, człowieku - szarpnął za ramię Józka Sęka. - I wy też - zwrócił się do dwóch
stryjecznych braci, spoglądających sennym jeszcze wzrokiem na sprawcę nagłej pobudki.
Głos Antka docierał do nich z trudem, nie mogli w pierwszej chwili zrozumieć, o co mu
chodzi.
- Co się stało? - zapytał wreszcie Janek Paleń, mrużąc oczy w jaskrawych promieniach
czerwcowego słońca.
Antek zmarszczył brwi, niefrasobliwość krewniaka wytrąciła go trochę z równowagi.
- Dosyć tego dobrego! - wypalił ostrym to-nem. - Albo nauczycie się dyscypliny, albo nas
szkopy zgarną do policyjnej budy i obudzicie się dopiero w areszcie. Do czego to podobne!
Przerwaliście czyszczenie broni i śpicie w najlepsze, zapominając o wszystkim. I do tego
jeszcze te karabiny. Jak można zostawiać rozłożoną broń? Kto was tego nauczył? A gdyby tak
teraz, w tej chwili, wyskoczyli zza drzew Niemcy, to co wówczas? Zamek pod pachę i w
nogi, tak?
Nie odpowiedzieli mu od razu. Słuchali, zerkając mimochodem na sąsiednie krzewy skąpane
w słońcu, bujnie rozrośnięte i- szeleszczące na wietrze.. Pierwszy odezwał się Józek.
- Przecież ty także...
- Co także? Chciałeś powiedzieć, że spałem razem z wami? Tak, nie zaprzeczam, ale Visa
mana w porządku. Zobacz - podsunął mu na dłoni pistolet. - Mógłbym z niego kropnąć w
każdej chwili, a wy? Mam ci pokazać, jak wygląda twój karabin?
- Nie, nie potrzeba. Sam widzę. Ale w razie czego, nie byłoby tak źle - próbował tłumaczyć
Józek. - Mamy przecież wartownika...
Antek spojrzał na niego z wyrzutem.
- Przede wszystkim musisz polegać na sobie, to samo dotyczy pozostałych. I mnie też -
podkreślił z naciskiem. - Musimy stanowić zwartą grupę. Złóż szybko broń i ściągnij
natychmiast Irzyckiego z posterunku. Gdyby zauważył coś podejrzanego, zaalarmuj nas. Jeśli
nie, wracajcie obaj. Porozmawiamy wreszcie o ważnych sprawach, które nas wszystkich
dotyczą. Zrozumiałeś?
Tak jest! - Józkowi udzielił się służbowy ton. -Zaraz tu będziemy.
Antek usiadł pod rozłożystym świerkiem i bacznie lustrował dwóch chłopców, którzy w
błyskawicznym tempie doprowadzali do porządku swa karabiny. Ślizgowe, czterotaktowe
zamki Mauserów trzaskały napiętymi iglicami. Załadowali broń,
przestawili skrzydełka bezpieczników i - czekali. Coś ważnego musiało za chwilę nastąpić.
Wiedzieli, że Antek nie rzuca słów na wiatr. Cieszył się wśród nich dużym autorytetem, ufali
mu nie od dzisiaj. Pochodził przecież z rodziny Paleniów, związanej jeszcze przed wojną z
ruchem lewicowym. Sam miał już kontakt z organizacją, która działała w konspiracji. Parę
razy pokazywał im ulotki i gazetki wydawane przez kogoś w podziemiu. Czytali z zapartym
tchem, wchłaniali każde zdanie, każde słowo... Antek wprowadzał ich krok po kroku w inny
świat, wyjaśniał, przekonywał, sypał przykładami. Musiał dużo czytać, bo jego wiedza nie
ograniczała się tylko do pospolitych spraw związanych z rodzinną wsią. Ale nie tylko pod
tym względem Antek imponował im swą dojrzałością i postawą. Było przecież wielu takich,
którzy potrafili ciekawie mówić. Antek jako jeden z pierwszych zdecydował się na krok,
który świadczył także o jego odwadze. Wszystko zaczęło się wczesną wiosną 1942 roku,
gdy we wsiach Lubelszczyzny okupant ponownie przystąpił do przymusowego wywożenia
młodzieży w głąb Rzeszy, do prascy w przemyśle zbrojeniowym i rolnictwie. Akcja
prowadzona była z całą brutalnością. Nie pomagały żadne zaświadczenia lekarskie, żadne
prośby. Niekiedy tylko skutkowała sowita łapówka wypłacona urzędnikowi z Arbeitsamtu lub
komendantowi gminnego posterunku policji, ale któż z biednych chłopów Lubelszczyzny
mógł sobie pozwolić na taki luksus? Nie było wreszcie żadnej gwarancji, czy nawet łapówka
uratuje kandydata na przymusowy wyjazd od kolejnej akcji.
I wtedy właśnie, gdy w wielu rodzinach opłakiwano zabranych przemocą synów, Antek
powiedział stanowczo "nie". Zbuntował się i mimo nakazu, odmówił wyjazdu. Wiedział
dobrze, czym to grozi, ale nie zmienił swej decyzji. Pozostał na miejscu, zaczął się ukrywać.
Pociągnął swym przykładem kilku innych kolegów. Szybko doszli do porozumienia i od tej
pory rozpoczęło się ich nowe życie, ryzykowne, pełne niewygód, często głodu i chłodu,
forsownych wędrówek i trosk. Początkowo tylko się ukrywali, ale Antek nie myślał
wyłącznie o ratowaniu głowy. Odrzucał taką myśl. Dopomógł mu w tym brat, dawny członek
KPP, związany z aktywistami lewicy już od pierwszych miesięcy okupacji. Starszy brat
zastępował mu ojca, który zmarł przed wybuchem wojny. Dzięki niemu Antek dowiedział się
o istnieniu zalążkowej konspiracyjnej organizacji w Rzeczycy i innych wsiach. W
kolportowanych tajnie gazetkach pisano o potrzebie zbrojnej walki z hitlerowcami. Hasło
było jasne, zachęcające do czynu. Antek otwarcie przedstawił przed kolegami swój plan,
wiedział zresztą, że oni też myślą podobnie.
Tak oto powstała pięcioosobowa grupa zdecydowanych na wszystko chłopaków. Nie składali
przysięgi, nie mieli jeszcze wyraźnie określonego programu działania, ale w ich rękach
znalazła się broń. I to było najważniejsze. Każdy wiedział, że prędzej czy później, a w grę
wchodziły nie lata, lecz tygodnie, skierują lufy przeciwko wrogowi. Chociaż grupa powstała
samorzutnie, to jednak Antek uznany został jednogłośnie jej dowódcą. Zdobył już sobie tyle
szacunku i uznania, że nikt nie kwestionował jego czołowej roli w grupie. Antek właściwie
docenił postawę kolegów, którzy mu zaufali. Starał się na każdym kroku postępować tak, aby
mogli w pełni na nim polegać. Wskazówek udzielał mu brat. Od niego uczył się
elementarnych zasad konspiracji, działania w trudnych warunkach okupacji, poczucia
dyscypliny i odpowiedzialności za podejmowane decyzje.
Gdy więc Józek Sęk wrócił z wartownikiem, Antek postanowił omówić kilka spraw
zasadniczych, które miały zmienić oblicze luźno do tej pory związanej grupy. Czas był
najwyższy, rozpoczynała się pełnia lata - najlepsza pora do aktywnych wystąpień przeciwko
okupantowi.
- No, chłopaki - zaczął przyjacielskim tonem - dość już obijania się po wiejskich kątach,
oborach i stodołach, dość zjadania darmowego chleba, którego nasi chłopi i tak mają za mało,
by starczyło dla własnych dzieci i na kontyngent...
Przyglądali mu się z zainteresowaniem. Dotychczas nie przemawiał do nich w ten sposób, nie
poruszał tego tematu nawet wówczas, gdy zastanawiali się wspólnie, u kogo spędzić kolejną
noc.
- Wyrwaliśmy się z rąk szwabów nie po to, by siedzieć z założonymi rękami - ciągnął dalej
Antek. - Wojna potrwa jeszcze długo. Musimy włączyć się do niej i rozpocząć walkę z
wrogiem. Ktoś z was może powiedzieć: cóż my, pięciu chłopaków, zdołamy zrobić? Wytłuką
nas, zanim oddamy pierwszy strzał. Ja jednak myślę, że tak nie jest. Będziemy działać
podjazdowe, skrycie, będziemy nękać okupanta tam, gdzie on się tego najmniej,
spodziewa. Nie damy się zaskoczyć, przeciwnie?' sami będziemy zaskakiwać. Naszym
sprzymierzeńcem będzie las. Kto zna lepiej od nas te strony?. Wróg? Bzdura. Oni czują się
dobrze na otwartej przestrzeni, gdy mają przewagę. Tu, w lasach lipskich, janowskich,
biłgorajskich, będą bezradni.-Naszym sprzymierzeńcem będzie też noc. Kto zorientuje się w
ciemnościach, że jest nas tylko pięciu? Zanim ochłoną i zorganizują jakiś pościg, my już
pryśniemy daleko...
Słuchali go z coraz większą uwagą. To, co mówił, miało swój sens. Znać było, że Antek
przygotował. z bratem odpowiednie argumenty. Niby o wszystkim wiedzieli, ale dopiero
teraz, gdy nazwał pewne rzeczy po imieniu, dostrzegli sporo nowego.
- Dobrze gadasz, Antek - wtrącił jego stryjeczny brat Janek. - Jak tłuc, to tłuc. My też tak
myślimy, tylko powiedz, czym? Ty masz Visa, my ; wygrzebane ze strychów karabiny.
Przecież tego nie starczy, amunicji mam parę sztuk. Czort wie, czy jeszcze jest dobra...
- Ja swoją kozikiem skrobałem ze rdzy - dodał Józek Irzycki, który przed chwilą wrócił z
posterunku.
- Wiem, widziałem - przyznał flegmatycznie j Antek. - Dlatego też od broni trzeba będzie
zacząć. Porozmawiamy z chłopami i leśnikami. W trzydziestym dziewiątym pochowali
trochę porzuconej broni i amunicji. Po co ma się marnować w ziemi skoro my jej
potrzebujemy. Gdy i tego nie starczy,? zdobędziemy broń na wrogu. Ma jej pod dostatkiem...
- Ech, gdyby tak automat - westchnął Sęk. -
Oglądałem kiedyś u jednego żandarma, oczy mi się zaświeciły, takie cacko. Palnąć w łeb
szwaba, pomyślałem sobie, i zabrać mu pukawkę.
- Poczekaj, będzie i automat - uspokoił go Antek. - Coś się zrobi, rozejrzymy się. Poza bronią
trzeba będzie wystarać się o jakieś mundury
i porządne buty. Nasze łachy już świecą dziurami, a nie możemy wyglądać jak dziady. Jak cię
widzą, tak cię piszą. Znacie to przecież. U znajomych, znajdziemy wojskowe mundury z
września. Od razu poczujemy się lepiej, zobaczycie. Gdyby były z tym poważniejsze kłopoty,
dobierzemy się do szwabów. Mają do diabła i trochę ekwipunku. Przyda się wszystko: kurtki,
spodnie, płaszcze, saperki, pasy, koce; kieszeni też nie będziemy obrywać nabojami,
potrzebne będą jakieś chlebaki czy torby. Z czegoś trzeba jeść i pić, a więc pomyślimy o
menażkach i manierkach. Z żywnością też mogą być kłopoty, zorganizujemy więc jakiś zapas
do przechowywania na biwaku. Proponuję parę konserw jako żelazną porcję. Szwabom tego
nie brakuje, wożą żarcie w pociągach, mają magazyny...
Janek Paleń pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Chcesz z nas zrobić wojsko, co?
- I tak, i nie. Wyposażenie w miarę możliwości będzie wojskowe, dyscyplina i porządek też,
ale działać będziemy po partyzancku. Prawdę mówiąc, nikt z nas nie zna jeszcze zasad
takiego działania. Będziemy się tego uczyć, wszyscy. Zaczniemy od prostych akcji, potem,
gdy będzie nas więcej, przejdziemy do poważniejszej roboty. Swoją drogą jakiś fachowiec
wojskowy już by się przydał, porozmawiam z bratem. Może znajdzie coś z podręczników.
Wolałbym nie uczyć się tylko na własnych błędach.
W pewnej chwili Antek wstał i po krótkiej pauzie, jakby zastanawiając się, co chce
powiedzieć, zwrócił się ponownie do kolegów:
- Połóżcie karabiny przede mną i ustawcie się w szeregu na wysokości tej brzózki. Tak,
dobrze, a teraz uwaga - mówił powoli, czując na sobie zaciekawiony wzrok czterech
chłopców. - Ta broń. musi być w pewnych rękach, gotowych do walki i ofiary własnej krwi.
Czeka nas trudny okres. Mogę wam tylko obiecać, że nie będzie łatwo. Kto więc nie czuje się
na siłach, niech tej broni nie podnosi. Ochotników i tak znajdziemy dużo, znacznie więcej niż
broni. Damy ją tym, którzy rzeczywiście będą na to zasługiwać. Zastanówcie się dobrze.
Stali w bezruchu, spoglądając na karabiny, na Antka i na siebie. Było coś uroczystego w tej
prostej ceremonii, nie spodziewali się takich słów od kolegi znanego jeszcze z lat dzieciństwa.
Antek urósł w ich oczach, zmężniał, zaimponował im postawą godną naprawdę dowódcy,
który poważnie o traktuje swój mały oddział.
- Znasz nas przecież, myśmy się już zastanowili na wiosnę - odezwał się jako pierwszy Janek
Pa-leń, podchodząc do leżących karabinów. Za nim kolejno występowali z szeregu inni.
Ostrożnie podnosili broń i chociaż była im dobrze znana, na ich f twarzach malowało się z
trudem maskowane wzruszenie.
- Pamiętajcie, koledzy - głos Antka zabrzmiał innym tonem - żołnierz przyjmując broń,
składa jednocześnie przysięgę na wierność ojczyźnie. To bardzo ważny moment w życiu
każdego z nas. Od tej chwili nie jesteśmy tylko przyjaciółmi, stajemy się obrońcami naszej
ziemi, żołnierzami Polski Walczącej. Będę od was i od siebie wymagał wiele. Rozkaz jest
rozkazem, nie możecie się od niego uchylać, choćby nawet życiu zagrażało
niebezpieczeństwo. Takie są prawa naszej walki. Zrozumieliście?
- Tak - padła zgodna odpowiedź.
Wykorzystując chwilę podniosłego nastroju, Antek przeszedł do ostatniej, bardzo istotnej
sprawy. Zaproponował, by usiedli. Tylko akt wręczenia broni i przysięgi musiał odbyć się na
stojąco.
- Wiecie, co to jest tajemnica? - zagadnął.
- Uśmiechnęli się: też pytanie! Każde dziecko może odpowiedzieć, a oni są już przecież
żołnierzami.
- W takim razie powiem wam od razu, o co mi chodzi. W naszych warunkach właściwie
wszystko jest tajemnicą: skład oddziału - zaznaczył wyraźnie oddziału - uzbrojenie, miejsce
postoju, kierunek przemarszu, planowana akcja, tajemnicę stanowią także nasze nazwiska...
- Jak to nazwiska? - zdziwił się Józek Sęk. - Pierwszy raz słyszę. Czy ty nie przesadzasz?
Chłopcy z malowniczej wsi Lipa nie zrozumieli Antka.
- Otóż właśnie, był czas, że i ja o tym nie wiedziałem. Brat wyjaśnił mi jednak zagadkę.
Konspiracja, czyli działalność znana tylko zaprzysiężonym, jak wy teraz, wymaga, by jak
najmniej osób wiedziało o tym, kto wchodzi w skład danej grupy czy oddziału. Ludzie ci
powinni się znać nie z nazwisk, lecz z pseudonimów. Na przykład w razie zaaresztowania
któregoś z członków, a jest okupacja i musimy się z tym liczyć, wróg nie wydusi z niego
żadnych nazwisk. W ten sposób można uchronić innych kolegów i ich rodziny przed
niebezpieczeństwem. Sam pseudonim, który można zmienić, nic przecież nie mówi. Dlatego i
wy także musicie występować od dzisiaj pod przybranymi dowolnie nazwiskami. I tylko tak,
chciałbym wszystkich uprzedzić, będziemy się do siebie zwracać. I o prawdziwych
nazwiskach zapomnijcie, do końca okupacji jest jeszcze daleko. No, to słucham, kto
pierwszy? Może ty, Janek?
Stryjeczny brat Antka zawahał się. Ktoś zaproponował, by obrał sobie pseudonim "Sokół", bo
ma bystre oczy i jak nikt potrafi dojrzeć zwierzyną na tle leśnego poszycia, ptaka na
najwyższej gałęzi, a nawet jaszczurkę lub żmiję w gęstej trawie. Ktoś inny wspomniał o
"Orle", bo Janek miał garbaty nos jak orli dziób. W końcu on sam rozstrzygnął spór.
- Niech już będzie "Sokół", podoba mi się.
Z drugim bratem stryjecznym nie było kłopotu, umiał naśladować głos czarnego ptaszyska i
postanowił zostać "Krukiem". Antek Paleń odwołał się do gustu kolegów. Uznali, że ma w
sobie coś z drapieżnego ptaka, jest ruchliwy, szybki, odważny, smukły, zupełnie jak młody
jastrząb. Nie oponował, zgodził się. Od tej chwili został więc "Jastrzębiem".
- Same ptaki - zadumał się Sęk. - Nie na mój kaliber...
-: Co się martwisz - pocieszył go "Kruk".
- Wyglądasz jak pniak stuletniego dębu, ziemia drży pod tobą.
- No to jak? Ciężki? Jakoś głupio...
- Nie, dlaczego. Może być lepiej "Gruby", akurat do ciebie pasuje. Zgoda?
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl hannaeva.xlx.pl
Redaktor WIESŁAWA ZANIEWSKA
Redaktor techniczny JACEK ZYKUS
Korektor HANNA PRZEWŁOCKA
Cztery tysiące sześćset czterdziesta druga publikacja Wydawnictwa MON
Printed in Poland Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa 1970. Wydanie I
Nakład 210 C00+280 egz. Objętość: 4,88 ark. wyd., 4,0 ark. druk. Papier druk. sat. VII ki. 65
g, (€3 cm z roli) z Myszkowskich Zakładów Papierniczych. Oddano do składu w styczniu
1970 r. Druk ukończono w lipcu 1870 r. w Wojskowych Zakładach Graficznych w
Warszawie. 7am. nr 1479 z dnia 8.I.1S70 r.
Cena zł 5.-
K-58
WACŁAW CZYŻEWSKI
JASTRZĄB
ZANIM PADŁY STRZAŁY
Słońce stało już w zenicie, gdy Antek Paleń, który ocknął się pierwszy z krótkiego snu, zaczął
budzić swych kolegów. Było ich trzech wyciągniętych na puszystej trawie w cieniu zagajnika
kipiącego gęstą, świeżą zielenią. Obok nich leżały karabiny z rozłożonymi zamkami i ten
widok najbardziej go zirytował.
- Wstawaj, człowieku - szarpnął za ramię Józka Sęka. - I wy też - zwrócił się do dwóch
stryjecznych braci, spoglądających sennym jeszcze wzrokiem na sprawcę nagłej pobudki.
Głos Antka docierał do nich z trudem, nie mogli w pierwszej chwili zrozumieć, o co mu
chodzi.
- Co się stało? - zapytał wreszcie Janek Paleń, mrużąc oczy w jaskrawych promieniach
czerwcowego słońca.
Antek zmarszczył brwi, niefrasobliwość krewniaka wytrąciła go trochę z równowagi.
- Dosyć tego dobrego! - wypalił ostrym to-nem. - Albo nauczycie się dyscypliny, albo nas
szkopy zgarną do policyjnej budy i obudzicie się dopiero w areszcie. Do czego to podobne!
Przerwaliście czyszczenie broni i śpicie w najlepsze, zapominając o wszystkim. I do tego
jeszcze te karabiny. Jak można zostawiać rozłożoną broń? Kto was tego nauczył? A gdyby tak
teraz, w tej chwili, wyskoczyli zza drzew Niemcy, to co wówczas? Zamek pod pachę i w
nogi, tak?
Nie odpowiedzieli mu od razu. Słuchali, zerkając mimochodem na sąsiednie krzewy skąpane
w słońcu, bujnie rozrośnięte i- szeleszczące na wietrze.. Pierwszy odezwał się Józek.
- Przecież ty także...
- Co także? Chciałeś powiedzieć, że spałem razem z wami? Tak, nie zaprzeczam, ale Visa
mana w porządku. Zobacz - podsunął mu na dłoni pistolet. - Mógłbym z niego kropnąć w
każdej chwili, a wy? Mam ci pokazać, jak wygląda twój karabin?
- Nie, nie potrzeba. Sam widzę. Ale w razie czego, nie byłoby tak źle - próbował tłumaczyć
Józek. - Mamy przecież wartownika...
Antek spojrzał na niego z wyrzutem.
- Przede wszystkim musisz polegać na sobie, to samo dotyczy pozostałych. I mnie też -
podkreślił z naciskiem. - Musimy stanowić zwartą grupę. Złóż szybko broń i ściągnij
natychmiast Irzyckiego z posterunku. Gdyby zauważył coś podejrzanego, zaalarmuj nas. Jeśli
nie, wracajcie obaj. Porozmawiamy wreszcie o ważnych sprawach, które nas wszystkich
dotyczą. Zrozumiałeś?
Tak jest! - Józkowi udzielił się służbowy ton. -Zaraz tu będziemy.
Antek usiadł pod rozłożystym świerkiem i bacznie lustrował dwóch chłopców, którzy w
błyskawicznym tempie doprowadzali do porządku swa karabiny. Ślizgowe, czterotaktowe
zamki Mauserów trzaskały napiętymi iglicami. Załadowali broń,
przestawili skrzydełka bezpieczników i - czekali. Coś ważnego musiało za chwilę nastąpić.
Wiedzieli, że Antek nie rzuca słów na wiatr. Cieszył się wśród nich dużym autorytetem, ufali
mu nie od dzisiaj. Pochodził przecież z rodziny Paleniów, związanej jeszcze przed wojną z
ruchem lewicowym. Sam miał już kontakt z organizacją, która działała w konspiracji. Parę
razy pokazywał im ulotki i gazetki wydawane przez kogoś w podziemiu. Czytali z zapartym
tchem, wchłaniali każde zdanie, każde słowo... Antek wprowadzał ich krok po kroku w inny
świat, wyjaśniał, przekonywał, sypał przykładami. Musiał dużo czytać, bo jego wiedza nie
ograniczała się tylko do pospolitych spraw związanych z rodzinną wsią. Ale nie tylko pod
tym względem Antek imponował im swą dojrzałością i postawą. Było przecież wielu takich,
którzy potrafili ciekawie mówić. Antek jako jeden z pierwszych zdecydował się na krok,
który świadczył także o jego odwadze. Wszystko zaczęło się wczesną wiosną 1942 roku,
gdy we wsiach Lubelszczyzny okupant ponownie przystąpił do przymusowego wywożenia
młodzieży w głąb Rzeszy, do prascy w przemyśle zbrojeniowym i rolnictwie. Akcja
prowadzona była z całą brutalnością. Nie pomagały żadne zaświadczenia lekarskie, żadne
prośby. Niekiedy tylko skutkowała sowita łapówka wypłacona urzędnikowi z Arbeitsamtu lub
komendantowi gminnego posterunku policji, ale któż z biednych chłopów Lubelszczyzny
mógł sobie pozwolić na taki luksus? Nie było wreszcie żadnej gwarancji, czy nawet łapówka
uratuje kandydata na przymusowy wyjazd od kolejnej akcji.
I wtedy właśnie, gdy w wielu rodzinach opłakiwano zabranych przemocą synów, Antek
powiedział stanowczo "nie". Zbuntował się i mimo nakazu, odmówił wyjazdu. Wiedział
dobrze, czym to grozi, ale nie zmienił swej decyzji. Pozostał na miejscu, zaczął się ukrywać.
Pociągnął swym przykładem kilku innych kolegów. Szybko doszli do porozumienia i od tej
pory rozpoczęło się ich nowe życie, ryzykowne, pełne niewygód, często głodu i chłodu,
forsownych wędrówek i trosk. Początkowo tylko się ukrywali, ale Antek nie myślał
wyłącznie o ratowaniu głowy. Odrzucał taką myśl. Dopomógł mu w tym brat, dawny członek
KPP, związany z aktywistami lewicy już od pierwszych miesięcy okupacji. Starszy brat
zastępował mu ojca, który zmarł przed wybuchem wojny. Dzięki niemu Antek dowiedział się
o istnieniu zalążkowej konspiracyjnej organizacji w Rzeczycy i innych wsiach. W
kolportowanych tajnie gazetkach pisano o potrzebie zbrojnej walki z hitlerowcami. Hasło
było jasne, zachęcające do czynu. Antek otwarcie przedstawił przed kolegami swój plan,
wiedział zresztą, że oni też myślą podobnie.
Tak oto powstała pięcioosobowa grupa zdecydowanych na wszystko chłopaków. Nie składali
przysięgi, nie mieli jeszcze wyraźnie określonego programu działania, ale w ich rękach
znalazła się broń. I to było najważniejsze. Każdy wiedział, że prędzej czy później, a w grę
wchodziły nie lata, lecz tygodnie, skierują lufy przeciwko wrogowi. Chociaż grupa powstała
samorzutnie, to jednak Antek uznany został jednogłośnie jej dowódcą. Zdobył już sobie tyle
szacunku i uznania, że nikt nie kwestionował jego czołowej roli w grupie. Antek właściwie
docenił postawę kolegów, którzy mu zaufali. Starał się na każdym kroku postępować tak, aby
mogli w pełni na nim polegać. Wskazówek udzielał mu brat. Od niego uczył się
elementarnych zasad konspiracji, działania w trudnych warunkach okupacji, poczucia
dyscypliny i odpowiedzialności za podejmowane decyzje.
Gdy więc Józek Sęk wrócił z wartownikiem, Antek postanowił omówić kilka spraw
zasadniczych, które miały zmienić oblicze luźno do tej pory związanej grupy. Czas był
najwyższy, rozpoczynała się pełnia lata - najlepsza pora do aktywnych wystąpień przeciwko
okupantowi.
- No, chłopaki - zaczął przyjacielskim tonem - dość już obijania się po wiejskich kątach,
oborach i stodołach, dość zjadania darmowego chleba, którego nasi chłopi i tak mają za mało,
by starczyło dla własnych dzieci i na kontyngent...
Przyglądali mu się z zainteresowaniem. Dotychczas nie przemawiał do nich w ten sposób, nie
poruszał tego tematu nawet wówczas, gdy zastanawiali się wspólnie, u kogo spędzić kolejną
noc.
- Wyrwaliśmy się z rąk szwabów nie po to, by siedzieć z założonymi rękami - ciągnął dalej
Antek. - Wojna potrwa jeszcze długo. Musimy włączyć się do niej i rozpocząć walkę z
wrogiem. Ktoś z was może powiedzieć: cóż my, pięciu chłopaków, zdołamy zrobić? Wytłuką
nas, zanim oddamy pierwszy strzał. Ja jednak myślę, że tak nie jest. Będziemy działać
podjazdowe, skrycie, będziemy nękać okupanta tam, gdzie on się tego najmniej,
spodziewa. Nie damy się zaskoczyć, przeciwnie?' sami będziemy zaskakiwać. Naszym
sprzymierzeńcem będzie las. Kto zna lepiej od nas te strony?. Wróg? Bzdura. Oni czują się
dobrze na otwartej przestrzeni, gdy mają przewagę. Tu, w lasach lipskich, janowskich,
biłgorajskich, będą bezradni.-Naszym sprzymierzeńcem będzie też noc. Kto zorientuje się w
ciemnościach, że jest nas tylko pięciu? Zanim ochłoną i zorganizują jakiś pościg, my już
pryśniemy daleko...
Słuchali go z coraz większą uwagą. To, co mówił, miało swój sens. Znać było, że Antek
przygotował. z bratem odpowiednie argumenty. Niby o wszystkim wiedzieli, ale dopiero
teraz, gdy nazwał pewne rzeczy po imieniu, dostrzegli sporo nowego.
- Dobrze gadasz, Antek - wtrącił jego stryjeczny brat Janek. - Jak tłuc, to tłuc. My też tak
myślimy, tylko powiedz, czym? Ty masz Visa, my ; wygrzebane ze strychów karabiny.
Przecież tego nie starczy, amunicji mam parę sztuk. Czort wie, czy jeszcze jest dobra...
- Ja swoją kozikiem skrobałem ze rdzy - dodał Józek Irzycki, który przed chwilą wrócił z
posterunku.
- Wiem, widziałem - przyznał flegmatycznie j Antek. - Dlatego też od broni trzeba będzie
zacząć. Porozmawiamy z chłopami i leśnikami. W trzydziestym dziewiątym pochowali
trochę porzuconej broni i amunicji. Po co ma się marnować w ziemi skoro my jej
potrzebujemy. Gdy i tego nie starczy,? zdobędziemy broń na wrogu. Ma jej pod dostatkiem...
- Ech, gdyby tak automat - westchnął Sęk. -
Oglądałem kiedyś u jednego żandarma, oczy mi się zaświeciły, takie cacko. Palnąć w łeb
szwaba, pomyślałem sobie, i zabrać mu pukawkę.
- Poczekaj, będzie i automat - uspokoił go Antek. - Coś się zrobi, rozejrzymy się. Poza bronią
trzeba będzie wystarać się o jakieś mundury
i porządne buty. Nasze łachy już świecą dziurami, a nie możemy wyglądać jak dziady. Jak cię
widzą, tak cię piszą. Znacie to przecież. U znajomych, znajdziemy wojskowe mundury z
września. Od razu poczujemy się lepiej, zobaczycie. Gdyby były z tym poważniejsze kłopoty,
dobierzemy się do szwabów. Mają do diabła i trochę ekwipunku. Przyda się wszystko: kurtki,
spodnie, płaszcze, saperki, pasy, koce; kieszeni też nie będziemy obrywać nabojami,
potrzebne będą jakieś chlebaki czy torby. Z czegoś trzeba jeść i pić, a więc pomyślimy o
menażkach i manierkach. Z żywnością też mogą być kłopoty, zorganizujemy więc jakiś zapas
do przechowywania na biwaku. Proponuję parę konserw jako żelazną porcję. Szwabom tego
nie brakuje, wożą żarcie w pociągach, mają magazyny...
Janek Paleń pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Chcesz z nas zrobić wojsko, co?
- I tak, i nie. Wyposażenie w miarę możliwości będzie wojskowe, dyscyplina i porządek też,
ale działać będziemy po partyzancku. Prawdę mówiąc, nikt z nas nie zna jeszcze zasad
takiego działania. Będziemy się tego uczyć, wszyscy. Zaczniemy od prostych akcji, potem,
gdy będzie nas więcej, przejdziemy do poważniejszej roboty. Swoją drogą jakiś fachowiec
wojskowy już by się przydał, porozmawiam z bratem. Może znajdzie coś z podręczników.
Wolałbym nie uczyć się tylko na własnych błędach.
W pewnej chwili Antek wstał i po krótkiej pauzie, jakby zastanawiając się, co chce
powiedzieć, zwrócił się ponownie do kolegów:
- Połóżcie karabiny przede mną i ustawcie się w szeregu na wysokości tej brzózki. Tak,
dobrze, a teraz uwaga - mówił powoli, czując na sobie zaciekawiony wzrok czterech
chłopców. - Ta broń. musi być w pewnych rękach, gotowych do walki i ofiary własnej krwi.
Czeka nas trudny okres. Mogę wam tylko obiecać, że nie będzie łatwo. Kto więc nie czuje się
na siłach, niech tej broni nie podnosi. Ochotników i tak znajdziemy dużo, znacznie więcej niż
broni. Damy ją tym, którzy rzeczywiście będą na to zasługiwać. Zastanówcie się dobrze.
Stali w bezruchu, spoglądając na karabiny, na Antka i na siebie. Było coś uroczystego w tej
prostej ceremonii, nie spodziewali się takich słów od kolegi znanego jeszcze z lat dzieciństwa.
Antek urósł w ich oczach, zmężniał, zaimponował im postawą godną naprawdę dowódcy,
który poważnie o traktuje swój mały oddział.
- Znasz nas przecież, myśmy się już zastanowili na wiosnę - odezwał się jako pierwszy Janek
Pa-leń, podchodząc do leżących karabinów. Za nim kolejno występowali z szeregu inni.
Ostrożnie podnosili broń i chociaż była im dobrze znana, na ich f twarzach malowało się z
trudem maskowane wzruszenie.
- Pamiętajcie, koledzy - głos Antka zabrzmiał innym tonem - żołnierz przyjmując broń,
składa jednocześnie przysięgę na wierność ojczyźnie. To bardzo ważny moment w życiu
każdego z nas. Od tej chwili nie jesteśmy tylko przyjaciółmi, stajemy się obrońcami naszej
ziemi, żołnierzami Polski Walczącej. Będę od was i od siebie wymagał wiele. Rozkaz jest
rozkazem, nie możecie się od niego uchylać, choćby nawet życiu zagrażało
niebezpieczeństwo. Takie są prawa naszej walki. Zrozumieliście?
- Tak - padła zgodna odpowiedź.
Wykorzystując chwilę podniosłego nastroju, Antek przeszedł do ostatniej, bardzo istotnej
sprawy. Zaproponował, by usiedli. Tylko akt wręczenia broni i przysięgi musiał odbyć się na
stojąco.
- Wiecie, co to jest tajemnica? - zagadnął.
- Uśmiechnęli się: też pytanie! Każde dziecko może odpowiedzieć, a oni są już przecież
żołnierzami.
- W takim razie powiem wam od razu, o co mi chodzi. W naszych warunkach właściwie
wszystko jest tajemnicą: skład oddziału - zaznaczył wyraźnie oddziału - uzbrojenie, miejsce
postoju, kierunek przemarszu, planowana akcja, tajemnicę stanowią także nasze nazwiska...
- Jak to nazwiska? - zdziwił się Józek Sęk. - Pierwszy raz słyszę. Czy ty nie przesadzasz?
Chłopcy z malowniczej wsi Lipa nie zrozumieli Antka.
- Otóż właśnie, był czas, że i ja o tym nie wiedziałem. Brat wyjaśnił mi jednak zagadkę.
Konspiracja, czyli działalność znana tylko zaprzysiężonym, jak wy teraz, wymaga, by jak
najmniej osób wiedziało o tym, kto wchodzi w skład danej grupy czy oddziału. Ludzie ci
powinni się znać nie z nazwisk, lecz z pseudonimów. Na przykład w razie zaaresztowania
któregoś z członków, a jest okupacja i musimy się z tym liczyć, wróg nie wydusi z niego
żadnych nazwisk. W ten sposób można uchronić innych kolegów i ich rodziny przed
niebezpieczeństwem. Sam pseudonim, który można zmienić, nic przecież nie mówi. Dlatego i
wy także musicie występować od dzisiaj pod przybranymi dowolnie nazwiskami. I tylko tak,
chciałbym wszystkich uprzedzić, będziemy się do siebie zwracać. I o prawdziwych
nazwiskach zapomnijcie, do końca okupacji jest jeszcze daleko. No, to słucham, kto
pierwszy? Może ty, Janek?
Stryjeczny brat Antka zawahał się. Ktoś zaproponował, by obrał sobie pseudonim "Sokół", bo
ma bystre oczy i jak nikt potrafi dojrzeć zwierzyną na tle leśnego poszycia, ptaka na
najwyższej gałęzi, a nawet jaszczurkę lub żmiję w gęstej trawie. Ktoś inny wspomniał o
"Orle", bo Janek miał garbaty nos jak orli dziób. W końcu on sam rozstrzygnął spór.
- Niech już będzie "Sokół", podoba mi się.
Z drugim bratem stryjecznym nie było kłopotu, umiał naśladować głos czarnego ptaszyska i
postanowił zostać "Krukiem". Antek Paleń odwołał się do gustu kolegów. Uznali, że ma w
sobie coś z drapieżnego ptaka, jest ruchliwy, szybki, odważny, smukły, zupełnie jak młody
jastrząb. Nie oponował, zgodził się. Od tej chwili został więc "Jastrzębiem".
- Same ptaki - zadumał się Sęk. - Nie na mój kaliber...
-: Co się martwisz - pocieszył go "Kruk".
- Wyglądasz jak pniak stuletniego dębu, ziemia drży pod tobą.
- No to jak? Ciężki? Jakoś głupio...
- Nie, dlaczego. Może być lepiej "Gruby", akurat do ciebie pasuje. Zgoda?