Zgryźliwość kojarzy mi się z radością, która źle skończyła.

13. Balansowanie

 

 

 

Siedziałem na skraju lasu obserwując jak przesłonięte cienką warstwą chmur niebo stopniowo nabiera bladoróżowej barwy. Śmiertelnik zapewne nie dostrzegłby jeszcze różnicy, ale ja widziałem to doskonale – zbliżał się świt.

Moje wnętrzności skręciły się ze zdenerwowania – zostało mi zaledwie parę godzin do spotkania z Bellą. Byłem tak przepełniony krwią, że czułem jakbym w niej tonął, ale czy miało to wystarczyć by jej życie nie znalazło się w niebezpieczeństwie? Z mojego powodu. Zacisnąłem dłonie w pięści; trzasnęła gałązka, którą nerwowo obracałem w palcach – rozpadła się na drobne drzazgi. Sfrustrowany otrzepałem dłonie i zapatrzyłem się na dowody mojej nadnaturalnej siły unoszone powiewem wiatru.

Mogłem ją skrzywdzić. Nawet jeśli byłbym w stanie okiełznać swoje pragnienie, o czym nie byłem przekonany, mogłem przez przypadek skruszyć jej kości, zmiażdżyć jej delikatne dłonie… wzdrygnąłem się na tę myśl. Muszę utrzymać dystans, nie wolno mi się zapomnieć, powtarzałem sobie do znudzenia. Ale tak bardzo pragnąłem jej dotknąć… choćby na chwile spleść nasze palce, przesunąć opuszkami palców po jej policzku, by zobaczyć jak się rumieni. Tylko bym ją wystraszył. Moja lodowata skóra z pewnością by ją odrzucała.

Cały dzień sam na sam z Bellą. Cóż ja najlepszego wyprawiałem? Narażałem ją na tak wielkie niebezpieczeństwo z czystego egoizmu. To zupełnie niedopuszczalne. Ale nie potrafiłem sobie tego odmówić. Chciała spędzić ze mną ten dzień! Wiedziała czym jestem, a mimo to chciała tego! Gdyby moje serce biło, zatrzepotałoby teraz radośnie.

Westchnąłem. Tak chciałbym móc ją po prostu objąć, zanurzyć twarz w jej włosach… potwór we mnie uśmiechnął się na myśl o jej zapachu. Stłumiłem go w sobie, ukryłem głęboko we własnej świadomości i kazałem mu zamilknąć – najlepiej na wieki.

Alice była pewna, że jej nie skrzywdzę. Ale była tego pewna o tyle, o ile ja byłem o tym przekonany. A co jeśli nie wytrzymam? Jeśli zawładną mną emocje, których nie będę w stanie kontrolować? Co jeśli znajdzie się zbyt blisko, a potwór się uwolni? Potrząsnąłem głową. Nie mógłbym… cóż, wiedziałem, że mógłbym i to właśnie przerażało mnie najbardziej. Ale wiedziałem też, że potrafię ze sobą walczyć i że jestem w stanie tę walkę wygrać - przy odrobinie wysiłku to może się udać. Gdybym sobie nie ufał nigdy nie naraziłbym jej na to ryzyko.

Niebo przybrało fioletowo błękitny odcień, na wschodzie było już zupełnie jasno. Czas na mnie – pomyślałem. Pomknąłem do domu. Bieg pozwolił mi na chwilę zatracić się w prędkości, zaufać zmysłom i zapomnieć o wyrzutach sumienia. Miałem spędzić z nią cały dzień – tylko z nią! Wybiegałem myślami w przyszłość, pławiąc się w czystej radości zalewającej moje martwe serce.

W domu zastałem Alice siedzącą na schodach. Po raz setny spytałem, czy powinienem się czegoś obawiać. Rzuciła mi zirytowane spojrzenie. Nie raczyła się odezwać.

Edwardzie, jeśli postanowisz się na nią rzucić i przegryźć jej gardło, niezwłocznie cię o tym poinformuję.

Wzdrygnąłem się na tę myśl.

- Alice zrozum, naprawdę boję się, że…

- Wiem, ale zaufaj mi, naprawdę nic złego się nie wydarzy. Powiedziałabym nawet, że będziesz zaskoczony rozwojem wydarzeń – zaśmiała się dźwięcznie.

Zacząłem się zastanawiać, czy powinienem dociekać, co kryło się za tą wypowiedzią, ale nim zdążyłem cokolwiek wyszukać w jej umyśle, Alice zaczęła przekładać Jingle bells na suahili. Zawsze tak robiła, kiedy nie chciała bym wiedział o czym myśli. Zazwyczaj nie miałem jej tego za złe, ale tym razem poczułem przypływ irytacji. Postanowiłem jednak uwierzyć w to, że ostrzegłaby mnie, gdyby coś miało pójść nie tak.

Poszedłem do swojego pokoju i zacząłem przeszukiwać szafę. W co powinienem się ubrać? Jeansy… tak, są odpowiednie do chodzenia po lesie. Sweter? Najlepiej w jakimś ciepłym kolorze, Bella mówiła, że lubi ciepłe brązy – jasnobrązowy wydał mi się odpowiedni. Ale moja skóra wydaje się przy nim tak nienaturalnie jasna… Zdecydowałem się na białą koszulkę z kołnierzykiem założoną pod spód, żeby moja skóra sprawiała wrażenie choć odrobinę ciemniejszej. Popatrzyłem krytycznie na swoje odbicie. Czy Bella znajdzie we mnie coś chociaż trochę pociągającego, czy też wydam jej się jedynie pozbawionym odrobiny ciepła potworem? Wzruszyłem ramionami – ona jest taka nieprzewidywalna…

Zerknąłem na zegarek; czas najwyższy zmierzyć się z potworem tkwiącym we wnętrzu mojej głowy. Czas udowodnić mu, że jest bezsilny. Spojrzałem sobie w oczy. Nie pozwolę by ktokolwiek ją skrzywdził. Tym bardziej nie pozwolę na to samemu sobie.

I z tym przekonaniem pobiegłem na spotkanie miłości mojego życia.

 

 

Chciałbym móc powiedzieć, że czekałem z bijącym sercem aż otworzy drzwi. Za to mogę przyznać, że czekałem ze wstrzymanym oddechem. Przypomniałem sobie, że powinienem zwalczyć w sobie ten odruch. Jej zapach nie może być przeszkodą w naszych relacjach. Zresztą, przecież musiałem się odzywać…

Słyszałem jak zbiega po schodach. Po chwili do dźwięku wydawanego przez jej stopy dołączył inny, znacznie ciekawszy. Słyszałem jak bije jej serce. Bała się?

Przez chwile mocowała się z zamkiem, ale po chwili drzwi stały otworem. Emocje malujące się na jej twarzy nieco mnie zaskoczyły. Ulga? Znów ogarnęła mnie głęboka frustracja. Czemu nie mogłem poznać jej myśli? Mój wzrok prześlizgnął się po jej sylwetce. Frustracja ustąpiła miejsca rozbawieniu.

- Dzień dobry – rzuciłem, nie mogąc powstrzymać lekkiego chichotu.

- Co jest? – spytała, z niepokojem lustrując swoje ubranie.

- Jesteśmy identycznie ubrani – wyjaśniłem powód swego rozbawienia, uśmiechając się przyjaźnie.

Zastanawiałem się nad przyczyną dla której dobraliśmy te same stroje. O czym myślała wyciągając rzeczy z szafki? Czy zdecydowały względy praktyczne czy estetyczne? Cisza w jej umyśle doprowadzała mnie do rozpaczy.

Skwitowała sytuację krótkim śmiechem i zamknęła drzwi na klucz. Czekałem już na nią przy furgonetce. Obserwowałem ją z pewnej odległości. Podobała mi się w tym ubraniu. Wyglądała tak naturalnie i swobodnie. A ja? Jak jakiś manekin na wystawie sklepowej. Żałosna imitacja człowieka.

- Umówiliśmy się – przypomniała mi, wskakując do szoferki i otwierając mi od środka drzwiczki od strony pasażera. - Dokąd jedziemy?

- Najpierw zapnij pasy. Już się denerwuję. – powiedziałem, drocząc się z nią nieco – zmroziła mnie spojrzeniem, a w każdym razie próbowała. Ale posłuchała.

- Sto jedynką na północ - poinstruowałem

Jazda furgonetką była dla mnie męczarnią. Nie dość, że wlokła się niemiłosiernie to w małej, dusznej przestrzeni szoferki zapach Belli był niemal nie do zniesienia – na dodatek osiadł na każdym skrawku tapicerki, na desce rozdzielczej, powietrze było nim przesycone jeszcze silniej niż w jej pokoju. Moje gardło płonęło żywym ogniem, głód szarpał moje wnętrzności, a mięśnie napięły się boleśnie. Uchyliłem okno. Przyniosło to nieznaczną ulgę, ale i tak cierpienie było nieznośne.

- Czy planując wyprawę do Seattle, liczyłaś na to, że uda ci się wyjechać z Forks przed zapadnięciem zmroku? – zapytałem, ostrzej niż zamierzałem. Zbyt łatwo traciłem kontrolę nad swoim głosem. To przez ten zapach.

- Trochę więcej szacunku - odparowała. - Moja furgonetka mogłaby być babcią twojego volvo.

Wkrótce przekroczyliśmy granice miasteczka, a przydomowe trawniki ustąpiły miejsca gęstej roślinności.

- Skręć w prawo w sto dziesiątkę – poleciłem, widząc jej wahanie - I jedź tak długo, aż skończy się asfalt.

Pozwoliłem sobie na lekki uśmiech. Po prostu ta sytuacja sprawiała mi zbyt wiele przyjemności, mimo dręczącego pragnienia. Już niedługo miałem znaleźć się na świeżym powietrzu, gdzie miało mi się łatwiej oddychać. Mój uśmiech jeszcze się pogłębił.

- A dalej?

- A dalej zaczyna się szlak.

- Będziemy chodzić po lesie? – spytała z lekkim niepokojem w głosie. Czy coś było nie tak? Czy w końcu zdała sobie sprawę z niebezpieczeństwa na które się naraża?

- A co? – spytałem szybko.

- Nic nic. – wyczułem jej zdenerwowanie. Czyżby jednak uświadomiła sobie co jej grozi?

- Nie martw się, to tylko jakieś osiem kilometrów i nigdzie nie będziemy się spieszyć.

Nie odpowiedziała. Ale zrobiła się spięta.

- O czym myślisz? - spytałem zniecierpliwiony.

- Zastanawiam się, dokąd wiedzie ten szlak – skłamała; nie umiała tego robić. Ale najwyraźniej nie chciała żebym poznał jej myśli. Nie nalegałem.

- Do pewnego miejsca, które lubię odwiedzać, gdy dopisuje pogoda. - Obydwoje spojrzeliśmy na niebo. Chmury stopniowo się przerzedzały.

- Charlie mówił, że będzie ciepło - zauważyła.

- Powiedziałaś mu, jakie masz na dzisiaj plany?

- Nie.

Wspaniale. Ułatwiała mi życie, nie ma co! Za to potwór wychylił się z głębin mojej świadomości i uśmiechnął się złośliwie.

- Ale jest jeszcze Jessica, prawda? - rozpaczliwie próbowałem się pocieszyć. - Myśli, że pojechaliśmy razem do Seattle.

- Powiedziałam jej przez telefon, że się wycofałeś. Poniekąd nie skłamałam.

- Więc nikt nie wie, że jesteś teraz ze mną? – ogarniała mnie irytacja przemieszana z narastającą paniką.

- Czyja wiem... Zakładam, że powiedziałeś Alice?

- Naprawdę, bardzo mnie wspierasz, Bello. – mruknąłem. Starałem się zachować w miarę uprzejmy ton, ale nie wychodziło.

- Czy Forks działa na ciebie aż tak depresyjnie, że postanowiłaś targnąć się na własne życie?

- Sam mówiłeś, że możesz mieć kłopoty, jeśli będziemy często pokazywać się razem.

- Ach, więc boisz się, że to mnie będzie coś groziło po tym, jak znikniesz w tajemniczych okolicznościach? Ha!

Pokiwała głową, patrząc przed siebie.

Zacząłem wyrzucać z siebie przekleństwa – szybko i cicho, tak żeby nie musiała ich wysłuchiwać. Czy ona miała zapędy samobójcze? Czułem jak przepływa przeze mnie fala wściekłości. Próbowała mnie chronić! Mnie! Podczas gdy ja ze wszystkich sił starałem się odsunąć od niej niebezpieczeństwo, ona się narażała, bylebym ja pozostał bezpieczny. Cóż za straszliwy paradoks. Ona chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Jej skłonność do poświęceń była wręcz chorobliwa. Wydawała się zupełnie nie dbać o własne bezpieczeństwo. I jak ja mam ją chronić? Jak mam to zrobić kiedy muszę ją bronić nawet przed nią samą?

Nie odzywałem się, żeby na nią nie krzyczeć. Właściwie byłem zły na siebie. Zawsze tylko i wyłącznie na siebie. Jak mógłbym być zły na nią?

Zaparkowała samochód i wysiadła unikając mojego wzroku. Chyba ją wystraszyłem moim wybuchem. Może to i lepiej? Ale nie chciałem, żeby się mnie bała. Sama myśl o tym sprawiała mi ból, przy którym ogień szalejący w moim gardle był zupełną błahostką. Chciałem, żeby mi ufała i jednocześnie nie mogłem na to pozwolić. Udręka.

Zdjęła sweter i przewiązała go sobie w talii. Krótka koszulka bez rękawów ładnie się na niej układała. Przez chwile patrzyłem na nią, ale kiedy zaczęła się obracać w moją stronę utkwiłem spojrzenie w ścianie lasu. Nie chciałem, żeby poczuła, że się na nią gapię.

- Tędy. – rzuciłem krótko, zerkając w jej stronę. Starałem się na nią nie oglądać. Rozpraszała mnie bardziej niż powinna.

- A co ze szlakiem? – jęknęła, ruszając w ślad za mną.

- Powiedziałem tylko, że zaparkujemy tam, gdzie zaczyna się szlak, a nie, że to właśnie nim pójdziemy.

- Tak bez żadnych oznaczeń? – spytała zaniepokojona.

- Przy mnie się nie zgubisz. – starałem się by zabrzmiało to swobodnie, ale jakaś gorycz pobrzmiewała w moim głosie. Trudno żeby drapieżnik gubił się we własnym lesie, czyż nie?

Zaczekałem aż do mnie dołączy. Spojrzała na mnie swoimi wielkimi oczami. Nagle na jej obliczu odmalował się jakiś smutek. Nie potrafiłem go zinterpretować, ale przychodziło mi do głowy tylko jedno – bała się mnie.

- Chcesz wrócić do domu? – spytałem cicho.

- Nie, nie – odpowiedziała szybko i podeszła bliżej.

- Coś nie tak? – martwiło mnie jej zachowanie. Co oznaczało?

- Nie jestem zbyt dobrym piechurem - wyznała. - Będziesz musiał uzbroić się w cierpliwość.

- Potrafię być cierpliwy. Jeśli się bardzo postaram. – odpowiedziałem. No chyba, ze nie słyszę twoich myśli – dodałem w duchu. Ale uśmiechnąłem się, żeby potwierdzić moje słowa. Chciała go odwzajemnić, ale nie było to zbyt przekonujące.

- Odwiozę cię do domu. – sam nie byłem pewien co się kryje za tymi słowami. Czy byłem gotów zawrócić teraz i zrezygnować z tej wycieczki? Czy byłem jedynie w stanie zagwarantować jej, że do tego domu w ogóle wróci? Ale czy naprawdę mogłem jej to obiecać?

- Radziłabym ci się pospieszyć jeśli chcesz, żebym pokonała te osiem kilometrów przed zachodem słońca. – oświadczyła oschle.

Zawahałem się. Jej zachowanie wymykało się moim próbom interpretacji. Poczułem przypływ bezsilności. Ruszyłem przodem.

Odgarniałem mchy i paprocie, żeby nie musiała się przez nie przedzierać i starałem się pomagać jej, kiedy napotykaliśmy jakieś przeszkody. Usiłowałem zminimalizować kontakt z jej skórą, ale było to niemal niemożliwe przy braku koordynacji jaki wykazywała. Kiedy przytrzymywałem ja moimi lodowatymi dłońmi słyszałem jak przyspiesza bicie jej serca. Ogarnęło mnie zniechęcenie. Czego się właściwie spodziewałem? Przecież to zrozumiałe, że kontakt z moim ciałem budził jej przerażenie. Było takie obce i nieprzystępne.

Czasami pytałem ją o rzeczy, które umknęły mi ostatnim razem. Szalenie rozbawiła mnie opowiastka o zwierzątkach domowych. Śmiech rozładował nieco napięcie, które odczuwałem.

Usiłowałem nie zadręczać się wątpliwościami i cieszyć się jej obecnością. Towarzyszyła nam cisza. Denerwowało mnie to, że nie mam pojęcia o czym Bella myśli i co jest powodem jej milczenia. Najpewniej zastanawiała się czy dobrze robi przebywając ze mną sam na sam, tak daleko od jakichkolwiek świadków.

- Daleko jeszcze? – spytała w pewnej chwili.

- Zaraz będziemy na miejscu. Widzisz to przejaśnienie wśród drzew?

Zmrużyła oczy, wpatrując się w gęstwinę lasu.

- A powinnam?

Uśmiechnąłem się gorzko. Jedynie moje nienaturalnie wyostrzone zmysły były w stanie zarejestrować tak subtelne zmiany w oświetleniu i gęstości poszycia.

- Rzeczywiście, może to nieco za wcześnie jak na twoje oczy. – przyznałem.

- Czas na wizytę u okulisty - mruknęła. Cieszyłem się, że moje wynaturzenie jej nie przeszkadzała. A przynajmniej podchodziła do tego z pocieszającym dystansem. Uśmiechnąłem się jednym kącikiem ust. Jak mogła to tak lekko traktować?

Po jakichś stu metrach Bella zaczęła przyśpieszać, w końcu i ona dostrzegła prześwity. Pozwoliłem jej iść przodem. Obserwowałem jak zatrzymuje się na skraju mojej polany.

Lubiłem to miejsce. Leżało daleko od szlaków turystycznych i nikt się tu raczej nie zapuszczał. Więc kiedy zdarzyło mi się zatęsknić za słońcem, a pogoda sprzyjała, przychodziłem tutaj i zanurzałem się w słodko pachnącej trawie. Lubiłem kiedy ciepłe promienie słońca kładły się na mojej marmurowo zimnej skórze, dając jej choćby złudzenie ciepła, rozjarzając ją tysiącem migotliwych odblasków światła. Mogłem być tutaj doskonale samotny, nieniepokojony przez cudze myśli, zanurzony w pierwotnej ciszy lasu.

A teraz ona była tutaj ze mną, w mojej samotni, swoją obecnością nadając jej niemal magicznej atmosfery.

Czekałem w cieniu, pozwalając jej nacieszyć się urodą tego miejsca. Obserwowałem jak zachwyt maluje się na jej twarzy, jak łagodzi jej rysy i nadaje im wręcz bolesnego piękna. Czy miało go zastąpić przerażenie?

Zauważyła mnie i zrobiła krok w moim kierunku. Zawahałem się. Czy to co się teraz ze mną stanie nie odstraszy jej? Zawsze wydawało mi się to raczej przyjemnym widokiem, ale nie mogłem być pewien, jak Bella na to zareaguje.

Uśmiechnęła się i skinęła na mnie. Moje niezdecydowanie musiało ją zniecierpliwić. Ostrzegłem ją, żeby się nie zbliżała, zebrałem się w sobie, nabrałem w płuca czystego powietrza i wyszedłem w plamę jaskrawego światła, zalewającego polanę.

 

14. Wyznania

 

 

 

Zamknąłem oczy. Nie byłem jeszcze w stanie zmierzyć się z jej reakcją na to, co się działo z moją skórą w promieniach słońca. Słyszałem jak do mnie podchodzi, słyszałem trzepot jej serca, słyszałem jak ze świstem wciągnęła powietrze. Jaki miała wyraz twarzy?

Uniosłem powieki.

Stała jakiś metr ode mnie z lekko przechyloną głową i przyglądała mi się ciekawie. Oszołomienie walczyło w niej z niemym zachwytem i obie te emocje równocześnie odmalowały się na jej twarzy. Uśmiechnąłem się niepewnie. W moim spojrzeniu zawarłem pytanie, którego nie ośmieliłem się zadać.

- To jest niesamowite… - wykrztusiła, łamiącym się z przejęcia głosem.

Więc nie zamierzała uciekać z krzykiem. To było pocieszające.

- Co o tym myślisz? – spytałem, rozkładając ręce prezentując się jak dziewczyna wychodząca z przymierzalni w centrum handlowym. Uśmiechnąłem się do niej, czekając na odpowiedź.

Popatrzyła mi krótko w oczy i natychmiast jej twarz oblała się kuszącym rumieńcem. Odwróciła wzrok, po czym natychmiast z powrotem utkwiła go we mnie. Starannie omijając oczy. Aż westchnąłem ze zniecierpliwienia. Usłyszała to i zaśmiała się lekko.

- Brakuje mi słów. To takie… piękne. – zawahała się, jakby chciała powiedzieć coś innego.

Wydawałem jej się piękny! A przynajmniej to iskrzenie jej się podobało. Nie nazwała mnie potworem, nie odpychało jej to. Może była jeszcze dla mnie jakaś nadzieja? Ogarnęła mnie tak potężna fala dobrego nastroju, że niemal nie potrafiłem sobie z nią poradzić.

Ominąłem Bellę zgrabnie i usiadłem na środku polany, pozwalając by słońce otoczyło mnie delikatną poświatą. Skinąłem na nią, by do mnie dołączyła. Zrobiła to natychmiast, bez śladu zawahania. Moje usta rozciągnęły się w uśmiechu.

Położyłem się na miękkiej trawie, jedną rękę położyłem za głową, drugą opuściłem luźno wzdłuż ciała, bawiłem się koniuszkiem trawy która zaplątała się pomiędzy moje palce. Po chwili na moją twarz padł cień rzucany przez Bellę. Rzuciłem jej pytające spojrzenie, nie rozumiejąc czemu nie siada. Zdawała się jednocześnie łapczywie chłonąć mnie wzrokiem i unikać mojego spojrzenia. Poczułem się nieco zdezorientowany.

Nagle mnie olśniło. Najzwyczajniej w świecie czuła się skrępowana! Omal się nie roześmiałem, ale to tylko pogorszyłoby sytuację.

Przełamała się jednak i usiadła, podciągając kolana pod brodę i obejmując je ramionami. Postawa obronna. Wyraźnie czuła się niepewnie. Ale uśmiechała się do mnie.

Słodki, pełen ciepła uśmiech.

Zamknąłem oczy. Przez chwilę mogłem uwierzyć, że jestem zwyczajnym człowiekiem, że wszystko jest tak jak powinno być, że siedzącej obok mnie dziewczynie nic nie grozi, że możemy tak po prostu być razem.

I wtedy wziąłem głęboki wdech.

Ulotna wizja zniknęła jak przebita bańka mydlana, a jej miejsce zajął żywy ogień spalający mnie od wewnątrz. Jej kuszący zapach owładnął na chwilę moim umysłem i natychmiast mnie otrzeźwił.

Nie mogłem sobie pozwolić nawet na chwilę zapomnienia.

Nigdy.

Po chwili jednak dobry nastrój powrócił. Z reguły nie potrafiłem trwać w jednym stanie umysłu zbyt długo. Typowe dla istot mojego pokroju. Jednak nadal nie otwierałem oczu. Trwałem w zupełnym bezruchu, nie chcąc burzyć spokoju tej chwili.

Nagle poczułem ciepłe muśnięcie na mojej skórze. Otworzyłem oczy i wbiłem wzrok w Bellę. Przesuwała opuszkiem palca po wierzchu mojej dłoni, analizując jej powierzchnię. Nawet nie drgnąłem, w obawie, że mogłaby przestać.

Czułem jakby przepływał przeze mnie prąd, rozchodząc się od miejsca, w którym moja lodowata, nieustępliwa skóra zetknęła się z jej miękką, gorącą skórą, i rozpełzając się po całym ciele. Wrażenie było niesamowite.

Wydawała się być zafascynowana fakturą mojej skóry i chyba to, co odczuwała dotykając mnie sprawiało jej jakąś przyjemność. Nie ośmieliłem się w to wierzyć. Ale nadzieja, która we mnie wezbrała zalała mnie falą wszechogarniającej radości. Ten łagodny, nieśmiały dotyk budził we mnie emocje, których istnienia nie podejrzewałem, których nie potrafiłem nazwać, określić. Budził się we mnie człowiek, którego pochowałem ponad 80 lat temu i którego nie spodziewałem się juz nigdy w sobie odnaleźć.

Słyszałem jak bije jej serce, oddychała nieco szybciej niż normalnie. Nie byłem pewien co to oznaczało. Niczego nie byłem przy niej pewien. Ta cisza w jej umyśle doprowadzała mnie na skraj szaleństwa. Dopiero teraz uświadamiałem sobie jak bardzo polegałem na moim ‘słuchu’. Za bardzo – bez niego byłem bezsilny, nie umiałem odczytywać sygnałów wysyłanych przez jej ciało, nie rozumiałem jej subtelnych reakcji, nie pojmowałem jej zachowań. A co najgorsze nie byłem w stanie przewidywać jej posunięć. Stanowiła dla mnie kompletną zagadkę. Tym bardziej fascynującą im bardziej niedostępną.

Wpatrywałem się w nią uporczywie, starając się rozwikłać tajemnicę jej myśli. W końcu uniosła wzrok i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Moje usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.

Musiałem zadać to pytanie, musiałem to wiedzieć. Nie wytrzymałbym ani chwili niepewności.

- Boisz się mnie? – spytałem, siląc się na swobodę. Chyba mi się nie udało. Za bardzo pragnąłem poznać na nie odpowiedź.

- Nie bardziej niż zwykle. – odparła spokojnie.

Więc jednak trochę się bała. Nie na tyle, żeby ode mnie uciec, ale jednak odczuwała jakiś strach. Była ze mną pomimo lęku!

Uśmiechnąłem się szeroko. Wciąż nie mogłem uwierzyć we własne szczęście. Była tu!

Poruszyła się. Przysunęła się do mnie odrobinę. Cieszyło mnie, że chciała być bliżej. I byłem na tyle egoistyczną istotą, że na to pozwalałem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo było to niebezpieczne.

Nagle poczułem jej ciepłe palce przesuwające się po moim przedramieniu. Niemal zamruczałem z zadowolenia.

Dotykała mnie i wszystko było w porządku. Nie tylko moja lodowata skóra jej nie odrzucała, ale też ja byłem w stanie trzymać swoje instynkty na wodzy. To ciepło było takie przyjemne… Muśnięcia jej palców, jej jedwabista skóra, przyprawiały mnie o zawrót głowy. Nieznany dreszcz przepełznął wzdłuż mojego kręgosłupa…

Przymknąłem powieki. Chciałem skupić się wyłącznie na tym doznaniu.

- Mam przestać? – spytała cicho.

Czemu miałaby to robić? Chyba sprawiłoby mi to fizyczny ból gdyby przestała.

- Nie – odparłem, nie otwierając oczu. - Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić, co czuję, gdy tak robisz – westchnąłem.

Przesunęła opuszkiem wzdłuż moich żył, docierając aż do łokcia. Myślałem, że umrę z zachwytu. Jak taka prosta czynność może dawać tyle zadowolenia? Czułem się najszczęśliwszą istotą pod słońcem – tylko dlatego, że to kruche dziewczę nieśmiałym gestem głaskało moją dłoń. Jeśli była w tym jakaś przesada, nie potrafiłem jej dostrzec.

Poczułem, że chce obrócić moją rękę. Nie zastanawiając się nad tym co robię, obróciłem ją naturalnym dla mnie ruchem. Nagle jej palce oderwały się od mojej skóry. Zastygła zszokowana.

- Wybacz – mruknąłem - W twoim towarzystwie zbyt łatwo jest mi być sobą.

Nie zareagowała na moje słowa. Nadal z widoczną fascynacją badała powierzchnię mojej dłoni. Intrygowało ją to, w jaki sposób układa się na niej światło. Obserwując jego załamania, zbliżyła moją dłoń do swojej twarzy. Poczułem jak owionęło ją ciepło jej oddechu, poczułem gorąco bijące od jej zarumienionych policzków.

Płonąłem. Czułem się jak pochodnia, trawił mnie ogień zbyt silny by go opisać. Ale nie było to już tylko pragnienie, nie był to jedynie głód jej krwi. Budziły się we mnie potrzeby i pożądania, których dotąd nie znałem.

Potwór wił się w agonii. Ale jego zew był teraz dziwnie odległy, stłumiony przez coś znacznie potężniejszego. Płonący we mnie ogień nie był wyłącznie pragnieniem. To był płomień najczystszej, głębokiej miłości. Na tym stosie pragnąłem zostać spalonym, temu żarowi poddałem się z radością.

Ta cisza…

- Zdradź mi, o czym myślisz? – szepnąłem. Powiedzieć, że zżerała mnie ciekawość, to za mało. To byłoby zwyczajne niedopowiedzenie. Powiedzieć, że umierałem z ciekawości, byłoby jednak błędem merytorycznym. Jak bardzo bym się nie starał, nie mogłem umrzeć.

– Wciąż nie potrafię przywyknąć do tego, że nie wiem – dodałem, tytułem usprawiedliwienia.

- My, szaraczki, mamy tak cały czas. – odpowiedziała, drocząc się ze mną lekko.

- Musi być wam ciężko – odpowiedziałem z nutką ironii w głosie. I czegoś jeszcze. Tęsknoty? Goryczy? Tak, żałowałem, że i ja nie mogę ograniczyć się do własnych myśli. Słuchanie innych bywa do tego stopnia męczące, że z chęcią pozbyłbym się swojego daru. Chociaż gdyby miał, gdyby mógł, mi pomóc w zrozumieniu Belli…

- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – przypomniałem jej, idąc za tropem własnych myśli.

- Żałowałam właśnie, że nie wiem, o czym ty myślisz. I jeszcze… - zamilkła, jakby niepewna czy powinna kontynuować.

- Co takiego? – moja ciekawość tylko się wzmogła, wariowałem z niecierpliwości.

- Myślałam jeszcze o tym, że chciałabym uwierzyć, że jesteś prawdziwy. I marzyłam, że nie czuję strachu.

Więc jednak. Lęk był obecny w jej sercu. I to ja byłem jego przyczyną. Niewypowiedziany ból targnął moją duszą. Powinna się mnie bać. Tak byłoby dla niej lepiej. Powinna stąd uciec, póki jeszcze miała szansę. Tylko czy bym na to pozwolił? Była różnica między tym, co byłoby lepsze, lepsze dla nas obojga, a tym, czego bym chciał. Właściwie nie różnica, a przepaść. Nie chciałem być powodem jej strachu. Pragnąłem jej zaufania. Którym nie miała prawa mnie obdarzyć.

- Nie chcę, żebyś się bała – szepnąłem z uczuciem.

- Nie dokładnie o to mi chodziło, ale twoje słowa z pewnością dają mi wiele do myślenia. – odparła.

Nie mogłem się powstrzymać.

Zerwałem się błyskawicznie z miejsca, gwałtownie zmieniając pozycję. Podparłem się na jednym ramieniu, drugą rękę pozostawiając w jej uścisku. Nasze twarze dzieliło teraz ledwie parę centymetrów. Nawet nie drgnęła.

- To czego się boisz?

Nadal się nie poruszyła. Nie odezwała się także. Po chwili jednak zrobiła coś na co w żadnym wypadku nie byłem przygotowany.

Przysunęła się.

Zareagowałem machinalnie, nim zdążyłbym zrobić coś, czego mógłbym żałować. Bardzo mocno żałować. W ułamku sekundy znalazłem się na skraju polany, na tyle daleko by jej zapach mnie nie oszałamiał.

Spróbowałem zastanowić się nad tym co się właściwie stało.

Dlaczego nie mogła reagować jak normalny człowiek? Czy musiała ciągle robić coś na co nie byłem przygotowany? Jej instynkt samozachowawczy był w zaniku, byłem o tym absolutnie przekonany. Tyle subtelnych znaków krzyczało do niej, że powinna mnie unikać, a ona się przysunęła!

Nie byłem przygotowany na takie zbliżenie. Nawet nie zakładałem, że to będzie możliwe.

Ale dało mi to do myślenia. Może gdybym się tego spodziewał, wszystko było w porządku? Jeśli ona chciała być blisko, może mógłbym…?

Patrzyłem na nią, kiedy siedziała tam sama, taka drobna i krucha. Może?

- Wybacz mi… proszę… - szepnęła cicho.

- Jedną chwilkę – odpowiedziałem, wiedząc, że potrzebuję jeszcze kilku sekund żeby dojść do siebie.

Oddychając głęboko, ruszyłem powoli w jej kierunku. Usiadłem, póki co, w bezpiecznej odległości.

- Wybacz. - zawahałem się na moment. - Czy zrozumiałabyś, co mam na myśli, gdybym powiedział, że jestem tylko człowiekiem?

Skinęła głową, wciąż nieco przerażona moim zachowaniem.

- Czyż nie jestem najdoskonalszym drapieżnikiem na świecie? Wszystko we mnie cię przyciąga, pociąga, kusi - mój glos, moja twarz, nawet mój zapach! I po co to wszystko?

Pod wpływem jednego, nieoczekiwanego impulsu, zerwałem się z miejsca i pomknąłem do lasu.

Bieg jak zwykle dał mi poczucie wolności.

Tak, wolność… Pragnąłem pozbyć się tej całej sztuczności, tej maski, którą musiałem nakładać przed ludźmi, chciałem by zniknęły wszystkie bariery między nami. Niech widzi czym jestem! Niech wie.

Okrążyłem polanę w ułamku sekundy, demonstrując jej, jak ogromne prędkości potrafię rozwijać.

- I tak mi nie uciekniesz – zaśmiałem się z goryczą w głosie. Żadne stworzenie nie było w stanie mi się wymknąć.

Nagle w przemożnym pragnieniu całkowitego zdemaskowania się, postanowiłem zrobiłem coś jeszcze. Chwyciłem potężny konar i przełamałem go jak zapałkę. Chcąc chyba jeszcze podkreślić groteskowy efekt, balansowałem nim przez chwilę jakby był długopisem, a ja znudzonym uczniem, po czym od niechcenia cisnąłem go przed siebie. Nim oderwała wzrok od lecącej gałęzi, byłem już przy niej.

- I tak mnie nie pokonasz – dokończyłem cicho.

Siedziała jak zahipnotyzowana. Była zupełnie przerażona. Cóż, to raczej zrozumiałe. W końcu nie co dzień widuje się licealistów rzucających drzewami.

Stopniowo docierało do mnie to, co zrobiłem. Spodziewałem się, że tym razem jednak ucieknie. Ogarnął mnie trudny do opisania smutek.

- Nie bój się. Obiecuję… Przysięgam, że cię nie skrzywdzę.

Sam pragnąłem w to wierzyć.

- Nie bój się – powtórzyłem, starając się usilnie, by brzmiało to przekonująco.

Poruszając się tak wolno, jak byłem w stanie, usiadłem przy niej. Tak blisko jak tylko się odważyłem.

- Wybacz mi, proszę. Naprawdę potrafię siebie kontrolować. Po prostu nie spodziewałem się takiego zachowania z twojej strony. Teraz będę już przygotowany.

Odpowiedziała mi cisza.

- Zaręczam ci, nie czuję dziś pragnienia. – uśmiechnąłem się z drwiną. Drwiłem sam z siebie. Ale roześmiała się. Jednak głos drżał jej lekko.

- Nic ci nie jest? – spytałem, zaniepokojony nie na żarty. Nieśmiało wsunąłem swoją dłoń w jej ciepłe dłonie.

W końcu uniosła oczy i nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnąłem się ze skruchą.

Znów wpatrywała się w moją dłoń. A potem zaczęła wodzić po niej opuszkiem palca. Zerknęła na mnie z uśmiechem. Odwzajemniłem go z sercem przepełnionym radością.

Zachowywała się jakby nic się nie stało! Jej serce wróciło do w miarę normalnego rytmu, oddech się uspokoił, jak gdyby nigdy nic dotykała mojej skóry. Co było z nią nie tak?

- O czym to rozmawialiśmy, zanim ci tak brutalnie przerwałem? – i ja zapragnąłem nadąć tej sytuacji pozory normalności.

- Szczerze, nie pamiętam. – odparła po chwili.

Trudno się dziwić. Ale było mi głupio, że doprowadziłem ją do takiego stanu.

- Wydaje mi się, że o tym, czego się lękasz, oprócz tego, co oczywiste.

- A, tak.

- No i?

Cisza wydawała się ciągnąć w nieskończoność.

- Jakże łatwo się niecierpliwię – westchnąłem.

Spojrzała mi krótko w oczy i wreszcie się odezwała.

- Bałam się, ponieważ, cóż, z oczywistych względów, nie powinnam przebywać z tobą sam na sam. A obawiam się, że tego właśnie bym chciała i jest to stanowczo zbyt silne uczucie. – powiedziała cicho, wpatrując się w swoje dłonie. Wyraźnie trudno było jej o tym mówić.

Chciała przebywać w moim towarzystwie! Naprawdę to powiedziała! Moją obe...

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hannaeva.xlx.pl