Zgryźliwość kojarzy mi się z radością, która źle skończyła.

kobiecie. Wysoka, chuda jak modelka, ważyła nie więcej niż sto piętnaście funtów. Ubrana w elegancką jedwabną suknię, prostą, ciemnokoralową, podkreśloną ciężką biżuterią ze złota i kości słonio­wej. Z tymi swoimi włosami koloru miodu i zielonymi oczyma powinna być pięknością. Wszystkie składniki były na miejscu, ale czegoś tu zabrakło. Brwi miała stale zmarszczone, aż utworzyła się między nimi głęboka pionowa zmarszczka. Często wstrzymywała oddech, nieustannie rozdymała nozdrza. Włosy, choć starannie przy­cięte i ułożone, były wysuszone i kruche. Cera sucha i ziemista, pomimo ładnej opalenizny. Usta miałaby pewnie szerokie, pełne, ale wciąż je zaciskała, tak że wyglądały jak cienka kreska. Uśmiech przywodził na myśl ostrożne rozsuwanie zasłony, mówiła przygryzając wargi. Wy­gląd włosów i skóry, a także wyjątkowa chudość kazały mi przypusz­czać, że w przypadku Brendy mam do czynienia z syndromem, na który składają się wymuszone wymioty oraz napady obżarstwa, jak również „wilczy głód" (bulimia) i/albo brak łaknienia (anoreksja).

Kobietom z tego typu zaburzeniami zdarzają się także ataki kleptomanii — kolejna wskazówka. Podejrzewałam też Brendę

0              współalkoholizm. Z mojego doświadczenia wynikało, iż niemal
każda kobieta z zaburzeniami łaknienia jest córką alkoholika, pary
alkoholików (zwłaszcza pacjentki z bulimia) lub też alkoholika

1              chorobliwego żarłoka. Ci ostatni bardzo często zawierają małżeństwa
między sobą i nic dziwnego, skoro tak wiele kobiet-chorobliwych
żarłoków jest córkami alkoholików, a córka alkoholika zazwyczaj
wiąże się z innym alkoholikiem. Kobieta-chorobliwy żarłok dąży do
tego, by siłą woli zapanować nad obżarstwem, nad własnym ciałem
i nad partnerem. Zarówno Brendę, jak i mnie niewątpliwie czekało
mnóstwo pracy.

— Proszę mi coś powiedzieć o sobie — prosiłam tak łagodnie, jak tylko umiałam, chociaż dobrze wiedziałam, co usłyszę.

I oczywiście, tego pierwszego dnia naopowiadała mi głównie kłamstw: jest zadowolona z życia, jest szczęśliwa, nie wie, co się stało w sklepie, nic nie pamięta, nigdy przedtem nic nie ukradła. Adwokat jest przemiły, ja naturalnie też; wolałaby, żeby już nikt się nie dowiedział o tym wypadku, bo nikt inny jej nie zrozumie tak dobrze jak adwokat i ja. Pochlebstwo miało na celu wciągnięcie mnie w „zmowę" — powinnam przyznać, że nic złego się nie wydarzyło, powinnam podtrzymać mit, iż aresztowanie było pomyłką, niedogod­nym kaprysem losu i niczym więcej.

Na szczęście pomiędzy pierwszą wizytą a terminem rozprawy miało upłynąć sporo czasu i Brenda wiedząc, że utrzymuje kontakt z ad­wokatem, starała się być „dobrą pacjentką". Nie opuściła żadnego spotkania i po małej chwili, prawie mimo woli, zaczęła mówić prawdę. Na szczęście też, kiedy tak się stało, doznała ulgi, ponie­waż skończyła z zakłamaniem. Wkrótce poddawała się terapii co najmniej tyle dla własnego dobra, ile by uzyskać odpowiedni efekt w sądzie. Po wyroku (sześć miesięcy w zawieszeniu, plus zwrot zagrabionego mienia, plus czterdzieści godzin prac społecznych, które odrobiła w miejscowym klubie dla dziewcząt) dokładała już tyleż starań, by mówić tylko prawdę, ile przedtem do ukrywania tego, kim jest i co zrobiła.

Prawdziwą historią Brendy, którą z początku wyjawiała z takim wahaniem i ostrożnością, zaczęłam poznawać na trzecim spotkaniu. Brenda wyglądała na bardzo zmęczoną i wymizerowaną; kiedy rzuciłam jakąś uwagę na ten temat, przyznała, że przez cały tydzień ma kłopoty ze snem. Zainteresowałam się dlaczego.

Najpierw bąknęła coś o zbliżającej się rozprawie. Nie uwierzyłam, pytałam dalej. — Może coś jeszcze cię męczy?

Chwilę milczała, przygryzała wargi, uparcie, systematycznie: górną, dolną, znów górną. I wreszcie wybuchnęła: — Kazałam mężowi się wynosić, raz na zawsze, a teraz żałuję. Nie mogę spać, nie mogę pracować, nerwy całkiem mi wysiadły. Nienawidzę go za to afiszowa­nie się z tą dziewczyną w pracy, ale bez niego jest mi jeszcze trudniej, niż kiedy musiałam znosić te wszystkie wyskoki. Nie wiem, co robić. Może to wszystko moja wina? On wiecznie mi to powtarzał, mówił, że jestem zimna, obojętna, że za mało we mnie kobiecości. I pewno miał rację. Rzeczywiście, często się złościłam, odpychałam go, ale to dlatego, że stale mnie krytykował. Jeśli chcesz serdeczności, mówiłam, to mi okaż, że mnie lubisz, powiedz coś miłego, zamiast ciągle ujadać, jaka to ja jestem okropna, głupia i brzydka. — Zaraz potem się przestraszyła, brwi podskoczyły jej jeszcze wyżej na czole, zaczęła wszystko od­woływać. Machając wymanikiurowanymi rękoma, tłumaczyła: — To nie jest taka prawdziwa separacja, po prostu musimy chwilę od siebie odpocząć. No i Rudy wcale mnie nie krytykuje bez powodu, nieraz sobie zasłużyłam. Czasami po pracy jestem zmęczona i nie chce mi się gotować, zwłaszcza że Rudy nie bardzo lubi moją kuchnię. Woli jeść u matki, więc po prostu wstaje od stołu i jedzie do niej, i wraca dopiero o drugiej w nocy. Właściwie to nie mam ochoty ciągle się starać, żeby

 

160

6 — Kobiety...

161

...
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hannaeva.xlx.pl